Pszczeli król
Polskiej kuchni raczej nie kojarzymy, przynajmniej w pierwszym odruchu, z owadami. A przecież pszczoły od setek lat odgrywały rolę niezwykle ważną dla tradycyjnej kuchni polskiej (i nie tylko). Już najstarszy znany opis kraju Mieszka I, spisany przez sefardyjskiego podróżnika Ibrahima ibn Jakuba, przedstawia Polskę jako kraj obfitujący w zboże, mięso i miód.[1] Opinię tę powtórzył półtora wieku później pewien anonimowy Gal, pisząc, że w kraju Słowian jest „las miodopłynny”, „krowy mleczne”, „wody rybne” i „owce wełniste”.[2] Ile w tym nawiązania do biblijnej „krainy miodem i mlekiem płynącej”, a ile szydery z północnych barbarzyńców, co zamiast chlebem, winem i oliwą (jak cywilizowani śródziemnomorscy rolnicy) żywią się ze zbieractwa, rybołóstwa i pasterstwa? Trudno powiedzieć; być może, jedno i drugie po trochu. Tak czy siak, trudno wyobrazić sobie polską kuchnię bez pierników i miodowników, herbaty z miodem, miodów pitnych, krupniku i krambambuli.
Ale kulinarna rola pszczół nie kończy się bynajmniej na ich słodkiej wydzielinie. Polska do tej pory jest jednym z największych na świecie producentów owoców strefy umiarkowanej, a zawdzięcza to właśnie pracy małych puszystych robotnic w żółto-czarne paski, które zapylają jak małe samochodziki te wszystkie polskie jabłonie, grusze, wiśnie, śliwy, brzoskwinie, morele, maliny i borówki, nie mówiąc o gryce, ogórkach i rzepaku.[3]
Szukając kiedyś informacji na temat znaczenia tych wielce pożytecznych owadów dla dziejów Polski, natknąłem się w anglojęzycznej „encyklopedii” słodyczy na taką oto historyjkę:
Istnieje dawna legenda o wakacie na stanowisku polskiego następcy tronu (najwyraźniej linie sukcesji akurat były puste), na obsadzenie którego wybrano kogoś o nazwisku Michał Wiscionsky [sic]. Dlaczego? Dlatego że podczas procesu selekcji usiadł na nim rój pszczół (historia sugeruje też, że nie był on wybitnym przywódcą i nie zapisał się w pamięci niczym poza tą opowieścią o pszczołach). Pszczołom przypisuje się w Polsce tak istotne znaczenie, że pszczoła zrobiona z diamentów jest nadal w koronie królów, a jej obecność w niej oficjalnie sławi cnoty pszczół. | ||||
— Timothy G. Roufs, Kathleen Smyth Roufs: Sweet Treats around the World: An Encyclopedia of Food and Culture, ABC-CLIO, 2014, s. 272–273, tłum. własne
Tekst oryginalny:
|
Już na pierwszy rzut oka widać, że to kompletna bzdura. Właściwie, co zdanie, to błąd. W Polsce na ogół nie wybierano królowi następcy, tylko nowego króla już po śmierci lub ustąpieniu poprzedniego. Proces ten nazywano elekcją, a nie selekcją, i co by nie mówić o rzeczywistej władzy polskich królów, to jednak było to stanowisko zbyt ważne, by pozostawiać obsadzenie go owadom. Nikt w Polsce nie słyszał też o królu „Wiscionskym”, a z tego, co wiadomo o polskich regaliach, to żadna z koron w wawelskim skarbcu koronnym nie była ozdobiona diamentową pszczołą. A jednak ktoś tę historyjkę uznał za na tyle wiarygodną, by ją zapisać w książce ze słowem „encyklopedia” w tytule, więc może jest w niej jakiś pyłek prawdy?
Król pszczół
Zacznijmy od tego króla obranego rzekomo przez pszczoły. Czy któryś z polskich monarchów miał cokolwiek wspólnego z tymi stworzonkami? Otóż, według na przykład Encyclopædii Britanniki w jej wydaniu z 1911 r., tak. Możemy się z niej dowiedzieć, że króla Władysława IV Wazę nazywano „królem pszczół”. Czym ów władca, za panowania którego Rzeczpospolita osiągnęła szczyt potęgi (czyli, jak się chwilę zastanowić, osiągnęła moment, od którego zaczęła się staczać ku upadkowi) zasłużył na taki epitet?
Władysław IV, który przejął koronę po ojcu w 1632 r., był najpopularniejszym monarchą, jaki kiedykolwiek zasiadał na polskim tronie. Szlachta, która miała „króla–kłodę” w Zygmuncie [III], uznała, iż Władysław winien być „królem pszczół, od którego tylko miód dostaniemy” – innymi słowy, mieli nadzieję wyciągnąć od niego jeszcze więcej niż od jego poprzednika. Władysław zgadzał się na wszystko. Obiecał nigdy nie wypowiadać wojny ani nie gromadzić wojska bez zgody sejmu, zobowiązał się wszystkie urzędy obsadzić w określonym czasie, a szlachtę zwolnił z ostatniego jej obowiązku na rzecz skarbu, jakim było płacenie podatku dochodowego. | ||||
— William Richard Morfill: Poland, w: Encyclopædia Britannica, t. 21, University of Cambridge, 1911, s. 913, tłum. własne
Tekst oryginalny:
|
Władysław rzeczywiście był ulubieńcem szlachty, a jego elekcja była najspokojnieszą i bodaj najkrótszą w dziejach polskiej monarchii – nikomu nie chciało się nawet kandydować przeciwko faworytowi. Ale szlachta kochała tych królów, którzy jej na dużo pozwalali, a mało żądali w zamian. Im król bezczynniejszy, tym lepszy. Pierwotnym autorem porównania hołubionego przez szlachtę Władysława IV do bezczynnego trutnia był, jak się okazuje, biskup kamieniecki Paweł Piasecki, który tak oto krytykował najjaśniejszego króla jegomości:
Jest więc król polski w swoich funkcjach publicznych całkowicie jakoby królem pszczół, który tylko miody przynosi swoim poddanym. […] Żądła nie ma żadnego, gdyż życie, wolność osobista i mienie szlachty są jak najzupełniej wyjęte spod jego władzy. |
— Paweł Piasecki, cyt. w: Karol Szajnocha: Dzieła, t. IX (Dwa lata dziejów naszych: 1646–1648, dalszy ciąg), Warszawa: Józef Ungier, 1877, s. 36–37 |
Trutnie, czyli samce pszczół, faktycznie nie mają żądeł – ale miodu też nie produkują, więc można by się zastanawiać, na ile trafne było to porównanie. Jednak czy to o tego króla chodziło w przytoczonym wyżej podaniu o królu wybranym przez pszczoły? Raczej nie, bo nie zgadza się ani nazwisko, ani imię. A choć Polska nie miała nigdy władcy o nazwisku Wiscionsky, to miała przecież króla o imieniu Michał.
Rój urojony?
Przytoczoną wyżej anegdotę o roju pszczół, który wskazał właściwego kandydata do polskiego tronu, znalazłem też w innej anglojęzycznej książce, poświęconej pszczołom w wierzeniach religijnych i folklorze.[4] Jest ona o tyle lepsza od tej cytowanej wcześniej, że przynajmniej podaje źródło, z której zaczerpnięto ową legendę. A jest nim niemieckojęzyczna Historia pszczelarstwa z końca XIX w., w którym pojawia się takie oto zdanie:
Michał Wiscionsky [sic] otrzymał od narodu koronę polską, ponieważ podczas elekcji królewskiej usiadł na nim rój pszczół. | ||||
— Johann Georg Bessler: Geschichte der Bienenzucht: Ein Beitrag zur Kulturgeschichte, Ludwigsburg: nakładem autora, 1885, s. 63, tłum. własne
Tekst oryginalny:
|
Również i tu pojawia się ów tajemniczy Wiscionsky! Ale w innym miejscu tej samej niemieckiej książki można już znaleźć bardziej szczegółową wersję legendy. Tutaj nazwisko rzekomo wybranego przez pszczoły króla nie jest już zniekształcone nie do poznania.
Kiedy książę Michał Korybut Wiśniowiecki […] zmierzał na pole elekcyjne w Woli pod Warszawą, towarzyszył mu, poza licznym orszakiem, potężny rój pszczół aż do miejsca, gdzie prymas Polski ogłosił go królem. Uznano to za szczęśliwą przepowiednię, która zresztą później miała się sprawdzić. | ||||
— Ibid., s. 218, tłum. własne
Tekst oryginalny:
|
A więc – jak pewnie się już domyśliliście – „Michał Wiscionsky” to tak naprawdę Michał Korybut Wiśniowiecki. Jego wybór na króla faktycznie był sporym zaskoczeniem, a najbardziej chyba dla niego samego. Jego ojciec, wojewoda ruski, książę Jeremi Wiśniowiecki, posiadał wprawdzie wielkie majątki na Ukrainie i wsławił się skutecznym tłumieniem powstania Chmielnickiego, ale Michał ani nie miał talentów przywódczych ojca, ani jego majątku, utraconego wraz z utratą przez Polskę Zadnieprza. A do tego nie był nawet uważany za kandydata, dopóki nie został wybrany.
Cofnijmy się o dwadzieścia lat, kiedy to po śmierci Władysława IV, zarówno tron, jak i żonę, przejął po nim jego przyrodni, a zarazem cioteczny, brat, Jan Kazimierz Waza. Biorąc pod uwagę, że każde nowe zajęcie szybko mu się nudziło (wcześniej był dowódcą kirasjerów, wicekrólem Portugalii, jezuitą w Loreto i kardynałem – wszystkim na krótko), to na polskim tronie i pod pantoflem dawnej bratowej i tak wytrzymał dość długo. Aż wreszcie, po śmierci Marii Ludwiki, zrażony oporem szlachty wobec jego polityki, rzucił to wszystko i wyjechał do Francji, żeby tam zaszyć się w klasztorze benedyktynów.
Polska scena polityczna dzieliła się wówczas na dwa główne stronnictwa, różniące się przede wszystkim pomysłem na politykę zagraniczną i stosunkiem do dwóch głównych mocarstw europejskich: Austrii i Francji. Stronnictwo profrancuskie początkowo popierało dwóch kandydatów na tron opróżniony przez abdykację Jana Kazimierza – księcia Ludwika Burbona, zwanego Wielkim Kondeuszem, oraz księcia Filipa Wilhelma Wittelsbacha, palatyna neuburskiego. Z kolei stronnictwo prohabsburskie wysunęło kandydaturę Karola Leopolda, księcia Lotaryngii i Baru. Kondeusz, który zasłynął jako wybitny dowódca wojskowy, bodaj najlepiej nadawał się na króla – i pewnie dlatego odpadł z wyścigu jako pierwszy. Selekcja, jak zawsze w polskiej polityce, była negatywna. Trwała jednak zaciekła walka między dwoma pozostałymi kandydatami, w której żadna ze stron nie szczędziła środków na przekupywanie senatorów (obietnice dla szlachty były za darmo).
Ostatecznie, gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta; zwykła szlachta, zmęczona przedłużającą się elekcją i przepychankami między magnatami z obu stronnictw, podjęła wreszcie rewolucyjną ideę, propagowaną przez podkanclerzego koronnego Andrzeja Olszowskiego, żeby na króla wybrać „Piasta”. Nie chodziło tu jednak o piastowskie korzenie w drzewie genealogicznym (pod tym względem Karol Leopold miałby większe szanse – jego pra8-babką, i to w dwóch różnych liniach, była Cymbarka, księżniczka mazowiecka z dynastii Piastów), tylko po prostu o rdzennego Polaka zamiast jakiegoś cudzoziemskiego księcia. Pozostawało tylko pytanie, kto konkretnie miałby zostać tym „piastowskim” królem?
I wtedy właśnie, jak mówi legenda, rój pszczół nadleciał nagle na pole elekcyjne i usiadł na niespodziewającym się niczego księciu Michale, a szlachta uznała, że skoro pszczoły go już wybrały, to reszta jest tylko formalnością. Senatorowie nie mieli innego wyjścia, jak zgodzić się z wyborem owadów i szlachty, i tak zupełnie zaskoczony Michał został królem.
Zaskoczenie nagłym wyborem tak nieprawdopodobnego kandydata musiało być zresztą dość powszechne, skoro tłumaczono je sobie boską interwencją za pośrednictwem owadów i ptaków (inne podania mówią bowiem, że na szopie senatorskiej usiadła gołębica, a nad szlachtą latał orzeł). Co ciekawe, udało mi się znaleźć dwie relacje uczestników elekcji, które potwierdzają obecność pszczelego roju na polu elekcyjnym – z tym że w szczegółach nie zgadzają się ani między sobą, ani z późniejszą legendą. Zacznijmy od wersji Wespazjana Kochowskiego:
Było jeszcze inne zdarzenie, które wzięto za przepowiednię szczęśliwej przyszłości: oto podczas wotowania rój pszczół wiosennych, nadciągnąwszy od wschodu, usiadł był w zakresie województwa łęczyckiego, tak zaś był łagodny, że gdy pszczoły rozproszyły się, żadna nikogo nie ukąsiła i, wkrótce odlatując, znikły z oczu wszystkie razem; nie od rzeczy materia do powinszowań królowi, podnieta nadziei pomyślnego losu. Byłem temu obecny i tylko dla pamięci wypadek ten zapisuję. |
— Wespazjan Kochowski: Roczników Polski klimakter IV obejmujący dzieje Polski pod panowaniem króla Michała, tłum. August Mosbach, red. Jan Nepomucen Bobrowicz, Lipsk: Księgarnia Zagraniczna, 1853, s. 30 |
A zatem rój wcale nie wskazał konkretnego kandydata, tylko po prostu przyleciał na pole, usiadł sobie gdzieś, a potem poleciał dalej. I w ogóle było to już po elekcji Michała na króla, więc pszczoły co najwyżej potwierdziły tylko, że szlachta sama dokonała właściwego wyboru. Taką interpretację tego wydarzenia widać chociażby w anonimowym wierszu przytoczonym przez Kochowskiego:
Rój ten szczęśliwą wróżbą potwierdza nasz wybór, |
— Ibid. |
Z kolei według hrabiego de Chavagnac, który w imieniu dworu cesarskiego forsował kandydaturę księcia lotaryńskiego, pszczoły w ogóle przyłączyły się nie do orszaku księcia Michała, ale atakowały wojewodę podolskiego w drodze na pole elekcyjne. Jego relacja jest o tyle ciekawsza, że ukazuje też zakulisowe machlojki i korupcję polityczną na wielką skalę – w których istotną rolę odgrywał późniejszy następca Michała na polskim tronie, Jan Sobieski, oraz jego żona, Maria Kazimiera z domu d'Arquien. Otóż państwo Sobiescy, należący do stronnictwa profrancuskiego, dogadali się z hrabią, że w zamian za zgodę (ich i Francji) na wybór Karola Leopolda, Lotaryngia zawrze z Francją sojusz przeciwko Austrii, Sobieski dostanie ziemie pod Samborem i 100 tys. franków gotówką, Sobieska otrzyma wielki diament, a hrabia w nagrodę zostanie marszałkiem Francji…
Nazajutrz, w wigilię elekcji, cały dzień jeździłem po senatorach; widziałem się ze spowiednikiem M[arszałka] W[ielkiego] K[oronnego, Jana Sobieskiego], który mi powiedział, iż pan jego nie miał czasu przepisać traktatu, lecz że się spuszczał na słowo moje; prawdziwa spóźnienia przyczyna była, że pani S[obieska] zapomniała była umieścić w traktacie brata swego, P. d'Arq[u]ien, a że dzień elekcji przypadał w Boże Ciało, chciała ją odłożyć na dzień jeden, by mieć czas wytargować co dla brata. Wojewoda podolski [Aleksander Stanisław Bełżecki], którego sobie pozyskała, nie znalazł innego sposobu odłożenia tej elekcji, jak mianując Piasta, to jest króla rodaka. Wnosił on sobie, że gdy nigdy Polacy nie pozwolą na króla z Litwy, Litwini zaś na króla z Korony, że to sprawi zamieszanie, przynagli do odłożenia elekcji i da czas żonie S[obieskiego] wymuszenia na mnie żądanych kondycji. W tym zaufaniu w[ojewo]da, wychodząc od niej i przyjechawszy do [szlachty z] województwa swego, powiedział szlachcie, iż po drodze napadały go roje pszczół i prowadziły aż do nich, co nic innego nie znaczyło, tylko to, że trzeba wybrać Piasta za króla, pszczoły te bowiem są z pasieki Piasta. |
— Wyjątek z pamiętników hrabiego de Chavagnac, w: Julian Ursyn Niemcewicz: Zbiór pamiętników historycznych o dawnej Polszcze, red. Jan Nepomucen Bobrowicz, t. IV, Lipsk: Breitkopf i Haertel, 1839, s. 228–229 |
Plan, jak widać, był sprytny, ale nie wypalił – zdarzył się bodaj największy cud w dziejach Polski i Polacy natychmiast zgodzili się na jednego wspólnego kandydata; był nim właśnie Michał Wiśniowiecki. Znamienne, że – poza tym niewiarygodnym cudem – w obu tych relacjach nie ma nic nadprzyrodzonego, jeśli chodzi o siły przyrody. Ot, rój pszczół przyleciał i odleciał, a już politycy dorobili do tego takie znaczenie, jakie im pasowało. Kochowski pisze o tym wprost:
Jeżeli bardziej ślepy traf aniżeli cud można było dać za przyczynę nadciągnieniu pszczół wylatujących w piękny dzień wiosenny – wtedy, kiedy pomnożona ich gromada nie może już w ulach się pomieścić, całe więc roje upatrują nowe dla siebie siedliska, albo, wypadłszy tylko z gniazda, zbierają miód na przyległych polach, nie bez zasady przypuszczenie, że jakiś przypadek mógł je zagnać w zakres koła elekcyjnego i że po wypoczynku spokojnie sobie odleciały… |
— Kochowski, op. cit., s. 30 |
Był przecież czerwiec, okres rojenia pszczół, w pobliskiej Woli były pewnie jakieś pasieki, więc na polu elekcyjnym od rojów mogło się roić.
Przy Piastowskim stole
Ciekawe jest skojarzenie pszczół z „pasieką Piasta”, którego rzekomo dokonał wojewoda Bełżecki – niewątpliwie oczekując, że będzie to nawiązanie zrozumiałe dla słuchającej go szlachty. Przecież w naszych czasach legendarny protoplasta rodzimej polskiej dynastii królewskiej jest raczej kojarzony z kołodziejstwem niż z pszczelarstwem. Zobaczmy więc, co o zawodzie Piasta tak naprawdę mówią dawne kroniki.
W najstarszym wariancie podania o Piaście, którą znamy z dzieła wspomnianego już anonimowego Gala, Piast ani nie hodował pszczół, ani nie wyrabiał kół; był tylko zwykłym, prostym oraczem, który nieznajomych gości poczęstował wieprzowiną i piwem, przygotowanymi na postrzyżyny syna. Podanie to ewoluowało w kolejnych wiekach, ale dopiero w XVI-wiecznej kronice Marcina Bielskiego Piast staje się bartnikiem (czyli zbieraczem, który wykrada miód dzikim pszczołom), a do wieprzowiny zamiast piwa podaje gościom miód sycony (czyli pitny).
Był na ten czas w Kruszwicy mieszczanin rzeczony Piast, syn Koszyczków, bartnik (drudzy piszą, iż kołodziej), człowiek dobry, prosty i sprawiedliwy; żonę jego zwano Rzepicha; któremu się na ten czas syn urodził. A tak zabił wieprza i beczkę miodu nasycił na mianowanie syna onego według pogańskiego obyczaju. […] Lud wielki na ten czas był w Kruszwicy i nie mogi dostawać żywności kupić, tak że do tego Piasta chodzili w obyczaj kupowania żywności, ale on darmo dawał każdemu, kto do niego przyszedł, onego wieprzowego mięsa i miodu, co był na mianowanie narządził – tak mu sporo było, iż wszyscy nie mogli przepić onego miodu, ani mięsa przejeść. |
— Marcin Bielski: Kronika polska, Kraków: Jakub Sibeneycher, 1597, s. 44 |
O ile wersja z Piastem kołodziejem ostatecznie przyjęła się lepiej niż z Piastem bartnikiem, to w czasie elekcji 1669 r. nawiązanie do Piastowskiej pasieki nie budziło jeszcze zdziwienia (mimo że pasieka to nie barć, a bartnik to nie pszczelarz). Natomiast do dziś pokutuje dość powszechne przekonanie, że miód pitny był napojem, którym nawet prosty kmieć w pradziejach państwa polskiego mógł się delektować. Źródła historyczne wskazują jednak na co innego: miód zawsze był napojem luksusowym, dostępnym tylko ludziom zamożnym i na ogół zarezerwowanym na specjalne okazje. Na codzień, jak przy stole Galowskiego Piasta, pragnienie gaszono jednak piwem.
Mała dygresja: co by było gdyby…?
Dwa lata po porażce w wyborach na króla Sarmatów, Wielki Kondeusz poniósł jeszcze dotkliwszą stratę: jego nadworny kuchmistrz, słynny François Vatel popełnił samobójstwo. Było to trzeciego dnia wielkiej uczty, którą na zamku Chantilly wystawiał Kondeusz (rękami Vatela) dla Ludwika XIV. Był piątek, a dostawa ryb nie dojechała na czas, co Vatel uznał za plamę na honorze, którą zmyć mógł jedynie rzucając się (trzykrotnie!) na własną szpadę.
Kto wie, może gdyby Kondeusz był został królem, Vatel żyłby dłużej? Może zrobiłby karierę ma polskim dworze, a przypisywany mu wynalazek -- bita słodka śmietana -- byłby do dziś znany jako krem warszawski, a nie krem Chantilly? Może poznałby osobiście Stanisława Czernieckiego, którego historyk Karol Estreicher nazwał polskim Vatelem? Czerniecki, autor najstarszej drukowanej polskiej książki kucharskiej, przez jakiś czas służył na dworze Michała Wiśniowieckiego, zanim przeszedł na dwór książąt Lubomirskich w Nowym Wiśniczu. O ile ciekawszy niż polityczna rywalizacja Kondeusza z Wiśniowieckim byłby kulinarny pojedynek Vatela z Czernieckim!
Historia potoczyła się jednak inaczej. Królem został Michał, ale nie na długo. Należał do tych z polskich monarchów, którzy lubli dobrze (i odrobinę za dużo!) zjeść i wypić. Kochowski pisał o nim, że „w jadle był niewstrzemięźliwy, […] pił daleko więcej piwa niż wina, z solą, cukrem i imbirem.”[6] Powiadano nawet, że kiedy dostał w prezencie od miasta Gdańska tysiąc „jabłek chińskich” (czyli pomarańczy), to zeżarł je wszystkie naraz.[7] Nic więc dziwnego, że król zmarł w wieku zaledwie 33 lat na wrzody układu pokarmowego.[8] Po jego śmierci Kondeusz jeszcze raz próbował szczęścia w elekcji polskiego króla – i znowuż bez powodzenia. Tym razem dwór Ludwika XIV postawił na wiernego obrońcę interesów francuskich w Polsce i równie wielkiego smakosza -- Jana Sobieskiego.
Pszczoła w koronie
W koronie królów polskich znajdowała się diamentowa pszczoła, aby przypominać im, że wszystkie cnoty można odnaleźć w społeczności pszczół. | ||||
— Ransome, op. cit., s. 174, tłum. własne
Tekst oryginalny:
|
W koronie, która zdobiła głowy polskich królów, znajduje się diamentowa pszczoła. Ma ona przypominać władcom, że wszelkie cnoty można odnaleźć w zdrowej i prężnej społeczności pszczół. | ||||
— Bessler, op. cit., s. 218, tłum. własne
Tekst oryginalny:
|
Nasi polscy dziejopisarze wspominają o Piaście kołodzieju, jego pasiece i gościnności, a zaś historyk J. Lelewel w książce swej „Pszczoła i bartnictwo polskie” podaje, że w Koronie Polskiej widniała pszczoła diamentowa jako pozostałość po pierwszym królu pszczelarzu i jako symbol narodu polskiego. |
— Pasiecznik z Kresów: Nieco z dziejów bartnictwa w Polsce, w: Pszczelarz polski, sad i pasieka: niezależny ilustrowany miesięcznik, t. 1, Warszawa: Józef Przyłuski, 1930, s. 45 i n. |
- Joachim Lelewel: Pszczoły i bartnictwo, w: Polska: Dzieje i rzeczy jej, t. IV, Poznań: J.K. Żupański, 1856, s. 507–533
- Ewa Smulikowska: Ozdoby obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej jako zespół zabytkowy, w: Juliusz Starzyński: Rocznik Historii Sztuki, t. X, Zakład Narodowy im. Ossolińskich – Wydawnictwo Polskiej Akademii Nauk, 1974, s. 208, 217
- Jerzy Lileyko: Regalia polskie, Warszawa: Krajowa Agencja Wydawnicza, 1987
- Michał Rożek: Polskie koronacje i korony, Kraków: Krajowa Agencja Wydawnicza, 1987
Przypisy
- ↑ Relacja Ibrahim ibn Jakuba z podróży do krajów słowiańskich w przekazie al-Bekriego, tłum. Tadeusz Kowalski; w: Monumenta Poloniae Historica, seria II, t. I, Kraków: 1946, s. 50
- ↑ Anonim tak zwany Gall: Kronika polska, tłum. Roman Grodecki, 1975
- ↑ Nie tylko miód: Wartość ekonomiczna zapylania upraw rolniczych w Polsce w roku 2015, Warszawa: Fundacja Greenpeace Polska, 2016, s. 9–12
- ↑ Hilda M. Ransome: The Sacred Bee in Ancient Times and Folklore, Mineola, New York: Dover Publications, 2004 [1937], s. 174
- ↑ Zygmunt Gloger: Encyklopedia staropolska, t. I, Warszawa: 1900, s. 121
- ↑ Wespazjan Kochowski: Roczników Polski klimakter IV obejmujący dzieje Polski pod panowaniem króla Michała, tłum. August Mosbach, red. Jan Nepomucen Bobrowicz, Lipsk: Księgarnia Zagraniczna, 1853, s. XIII
- ↑ Narcisse-Achille de Salvandy: Dzieje panowania Michała Wiszniowieckiego Króla Polskiego, Wielkiego X. Litewskiego itd., tłum. X.G., Lwów: Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1849, s. 71
- ↑ Hanna Widacka: Choroba i śmierć króla Michała, w: Silva Rerum, Warszawa: Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
◀️ Poprzedni | 📜 Spis wpisów | Następny ▶️ |
⏮️ Pierwszy | 🎲 Losowy wpis | Najnowszy ⏭️ |