Na coś więcej trzeba było czekać prawie czterdzieści lat, ale chyba było warto. Wtedy to Kazimierz Piekarski, kierownik działu starych druków Biblioteki Jagiellońskiej, odkrył oberwany mocno od dołu ,,duży kęs papieru", a na nim -- fragmenty kolejnych przepisów z ''Kuchmistrzostwa'', względnie ''Kucharstwa''. Kartkę tę, a jakże, wykleił z okładki, w którą oprawiono dzieło wspomnianego wyżej Galena pt. ''De tuenda valetudine libri sex'' (''O ochronie zdrowia ksiąg sześć''), wydanie z 1549 r.
Piekarski dokładnie zbadał krój czcionki użyty do wydrukowania zarówno odkrytej przez siebie karty, jak i tych z przepisami na ocet, oraz porównał je z czcionkami używanymi przez poszczególnych drukarzy krakowskich w pierwszej połowie XVI w. I wyszło mu, że ta pierwsza polska drukowana książka kucharska musiała mieć co najmniej trzy wydaniaznalezione jedne i drugie fragmenty pochodziły wprawdzie z tej samej książki kucharskiej, ale z różnych jej wydań. Kartę z Jagiellonki odbito czcionką stosowaną w drukarni Macieja Szarffenberga, zaś obie kartki odkryte w Warszawie musiały zostać wydrukowane czcionką, której używał Hieronim Wietor (-- a więc nie Florian Ungler, jak zakładał Wolski). Z tym że No ale, jeśli w inwentarzu po Unglerowej znalazło się aż sto egzemplarzy tej książki, to prawdopodobnie Ungler też musiał drukować swoje własne wydanie tej książki, skoro w inwentarzu po jego żonie znalazło się aż sto egzemplarzy -- chociaż akurat z jego wydania nie zachował się do naszych czasów żaden fragment.<ref>{{Cyt
| tytuł = Przegląd Biblioteczny
| url =
| wolumin = IV
| strony = 415--418
}}</ref> Musiała się A to by znaczyło, że ta pierwsza polska drukowana książka dobrze sprzedawać, jeśli aż kucharska musiała mieć co najmniej trzy wydania od trzech wydawców w tym samym czasie pragnęło na niej zarobićróżnych drukarzy.
No i wreszcie na tej nowo odnalezionej karcie mamy już przepisy nie tylko na ocet, a na porządne potrawy z mięsa, ba, nawet z dziczyzny! W tytule pierwszego przepisu widać też drobne, lecz ciekawe odstępstwo XVI-wiecznego polskiego tłumacza od oryginalnej treści. Czeski tekst mówi bowiem o ,,zwierzynie bawołowej, żubrowej albo z innych niezwyczajnych zwierząt z cudzych krain", natomiast w wersji polskiej jest mowa o ,,zwierzynie bawołowej albo żubrowej i inszej, nie będącej w obyczaju ''polskiej'' ziemi". Z jednej strony rozumiem chęć tłumacza do tego, by dostosować treść pod względem geograficznym do polskiego czytelnika, ale z drugiej -- zrobił to nieco połowicznie. Bo o ile żubry i bawoły już w XVI w. w Czechach nie występowały, to przecież na terenie Polski były nadal dostępne.