}}</ref> Ale zdarzało się też, że jakaś lokalna społeczność, chcąc przebłagać Boga za grzechy w obliczu jakiejś katastrofy (no bo jak trwoga, to wiadomo, do kogo), zobowiązywała się do jeszcze surowszego postu niż ten nakazany odgórnie przez władze kościelne i ten zaostrzony post obowiązywał ich przez lata, dopóki jakiś biskup, czy nawet sam papież, go nie złagodził. Zwyczaje postne bywały więc różne z kraju na kraj, a nawet z diecezji na diecezję. Ogólnie rzecz biorąc, katolicy w całej Europie pościli w głębokim średniowieczu dłużej i surowiej; z czasem zasady te łagodzono, ale w Polsce liberalne nowinki zawsze potrzebowały więcej czasu, żeby się przyjąć. Polacy uchodzili więc przez wieki za szczególnie ostro poszczących, a o Mazowszanach mówiono nawet, że woleliby zabić człowieka (zwłaszcza takiego, co by sam złamał post), niż w piątek zjeść ser.<ref>''Ibid.'', s. 173</ref>
Poszczono w Polsce nie tylko w każdy piątek, ale też w soboty i środy, w wigilię każdego z kilkudziesięciu ważniejszych świąt, w tzw. [[Jeść zdrowo i z humorem#Dietetyka humoralna w praktyce|suche dni]] raz na kwartał, no a do tego jeszcze w adwencie i w Wielki Post, które niegdyś trwały dłużej niż dzisiaj. W sumie, średnio co drugi dzień był postny.<ref>''Ibid.'', s. 158</ref> Obecnie Wielki Post obejmuje 40 dni przed Wielkanocą, nie licząc sześciu niedziel, które są po drodze. Dawniej post zaczynał się jeszcze 17 dni wcześniej, ale już w średniowieczu ten dodatkowy post uznano za opcjonalny, tworząc tzw. przedpoście, czyli okres przygotowania do postu właściwego. Uważniejsi czytelnicy być może pamiętają, że o przedpościu wspominałem już, pisząc [[Bajgle, precle, obwarzanki|o preclach i obwarzankach]], czyli o tradycyjnie postnych wypiekach, oraz o wizycie księżnej mazowieckiej u polskiej królowej Jadwigi. Odwiedziny miały miejsce właśnie w przedpościu; święta Jadwiga zjadła wtedy tylko postne śledzie z obwarzankami, podczas gdy nie aż tak święta księżna raczyła się kurczakiem, rezygnując z opcji poszczenia.<ref>{{ Cyt
| nazwisko r = Przezdziecki
| imię r = Alexander
[[File:Karnawał na świecie.jpg|thumb|Zwyczaje zapustne na świecie: ''carnevale'' w Wenecji, ''carnaval'' w Rio de Janeiro, ''mardi gras'' w Nowym Orleanie oraz Tłusty Czwartek w Polsce. Co wybieracie?]]
Tłusty Czwartek jest też kulminacją karnawału w innych krajach, m.in. we Włoszech (''giovedì grasso''), w Hiszpanii (''jueves lardero''), Szwabii (''Schmotziger Donnerstag''), Luksemburgu (''Fetten Donneschdeg'') i Pikardii (''jeudi jeudyou''). W katolickich krajach południowosłowiańskich (Chorwacji i Słowenii) szczyt karnawału przypada na niedzielę zapustną, kiedy urządza się miejscową wersję chodzenia z turoniem. W krajach nordyckich najbardziej imprezowym dniem ostatków (''Fastelavn'') jest poniedziałek. Podobnie jest w Nadrenii, gdzie obchodzi się ''Rosenmontag'' (często tłumaczony jako „Różany Poniedziałek”, choć nazwa w rzeczywistości pochodzi od gwarowego „''roose''”, czyli „bawić się”), a także w Kornwalii, gdzie jest to Grochówkowy Poniedziałek (''Peasen Monday''), i w innych rejonach Anglii, gdzie tego dnia świętują Bitkowy Poniedziałek (''Collop Monday'', czyli dzień jedzenia bitek wieprzowych). Ale w większości krajów, w tym we Francji, apogeum karnawału to tradycyjnie ostatni możliwy dzień na zabawę, czyli Tłusty Wtorek.
Francuscy koloniści zwyczaj ten zawieźli do Ameryki, gdzie najsłynniejsza jest dziś nowoorleańska wersja Tłustego Wtorku, zwana z francuska ''mardi gras'' (wym.: ''mardi gra''). Kobiety z całych Stanów zjeżdżają się z tej okazji na ulicę Burbońską (''Bourbon Street'') w Nowym Orleanie, aby ku radości stojących na zabytkowych balkonach mężczyzn obnażyć swoje osobiste pączusie (nie mylić z miejscowymi ''beignets'', wym.: ''be-nie'', które są faktycznie odmianą pączków) w zamian za rzucane im z góry sznury zielonych, żółtych i purpurowych paciorków. Piękne święto, choć polskich pączków i tak nie przebije. W każdym razie wygląda na to, że w owym kulturowym tyglu, jakim są Stany Zjednoczone, doszło do pomieszania tradycji francuskiej z polską: Tłusty Czwartek przeniesiono na ten sam dzień, co ''mardi gras'', ale za to nowoorleańskie ''beignets'' zastąpiono polskimi ''punczkami''.
Wróćmy do idealnego pączka, którego opisałem u samej góry. Czy gdyby, zamiast lukru ze skórką pomarańczową, ozdobić go tylko cukrem pudrem, to nadal byłby pączkiem? Oczywiście, choć może nie tak dobrym. A gdyby go usmażyć w maśle zamiast w smalcu? Nadal pączek, przecież o „pączku w maśle” mówi się już od co najmniej XVI w. A prawda jest taka, że dzisiejsze pączki smaży się przeważnie w oleju rzepakowym lub palmowym i nie przestają być pączkami. A gdyby taki wyrób nadziać czymś innym niż konfitura różana? Też pączek, nawet jeśli naszprycuje się go jakimś tanim dżemem truskawkowym. A w ogóle bez nadzienia? To byłby już pączek beznadzienny, ale jednak nadal pączek…
Co w takim razie decyduje o pączkości pączka? Czy każdy smakołyk ze smażonego ciasta można nazwać „pączkiem”? Raczej nie, w końcu pączek to nie to samo co faworek, racuch czy naleśnik. Ale jeśli zajrzymy do dawnych książek kucharskich, to zobaczymy, iż dawni Polacy mieli nieco większe wątpliwości co do właściwej terminologii. Weźmy na przykład rękopiśmienny zbiór przepisów z końca XVII w., którym posługiwano się na dworze książąt Radziwiłłów. W większej części jest to przekład niemieckiej książki pt. ''Ein Koch- und Artzney-Buch'' (''Książka kucharsko-lekarska''). Otóż anonimowy tłumacz używał słowa „pączek” wszędzie tam, gdzie w oryginale pojawiało się słowo „''Krapfen''”. Ale czasami sam zauważał, że z kontekstu wynika, iż danej potrawy nijak „pączkiem” nazwać nie można, i dodawał swój własny komentarz, że to przecież bardziej naleśniki niż pączki:
{{ Cytat
Swoją drogą, nie bardzo wiem, dlaczego niemieckie „''Waffen-Krapfen''” (pączki bojowe?) stały się w przekładzie „pączkami księżymi”. Samo słowo „''Krapfen''” do tej pory oznacza pączka w dzisiejszym sensie. Ale na przykład w Brandenburgii, Saksonii i na Pomorzu Przednim na pączki mówi się „''Pfannkuchen''”, co w innych częściach Niemiec oznacza „naleśniki” – pozostałość po czasach, kiedy wszystkie wyroby ze smażonego ciasta wrzucano do tego samego wora.
W tym samym Radziwiłłowskim zbiorze obok pączków pojawiają się też „kręple”, czyli coś w rodzaju faworków. Tu już i przepis, i nazwa są wzięte prosto z niemczyzny. „Kręple” pochodziły bowiem od „''Kräppel''”, czyli „''Krapfen''” we wschodnich dialektach niemieckiego. Do dziś z tego samego źródła pochodzą „kreple”, czyli śląskie pączki, jak i „''kreplach''”, czyli żydowskie pierożki.
Prawie sto lat po Radziłłowskim rękopisie, Wojciech Wielądko zabrał się za tłumaczenie nieco nowocześniejszej książki kucharskiej, tym razem francuskiej. Była to ''La cuisinière bourgeoise'' autorstwa Menona, czyli dosłownie „Kucharka mieszczańska”, która w przekładzie Wielądki dziwnie zmieniła płeć i stan społeczny, stając się ''Kucharzem doskonałym''. Tutaj słowo „pączek” posłużyło jako polski odpowiednik francuskiego „''beignet''” – tym razem dość bezkrytycznie, przez co „pączkami” u Wielądki są nawet ćwiartki jabłek smażone w cieście.
}} }}
Kto wie, może stąd właśnie wzięły się wspomniane wyżej ''Waffen-Krapfen''? Istnieje zresztą legenda o pruskim kucharzu wojskowym, który wynalazł pączki zainspirowany kształtem kuli armatniej. Ale już za życia Kitowicza (1728–1804) zaczęły się w Polsce pojawiać pączki drożdżowe, których puszystość musiała na konsumentach dawnych „pączków bojowych” zrobić nie lada wrażenie.
{{Cytat
{{ Cytat
| Wsypawszy do rondelka kwart dwie suchej marymońskiey mąki, zrobić w środku jamkę, do której wlewa się pół kwaterki gęstych białych drożdży i kwaterkę ciepłego mleka; rozrobiwszy to z małą ilością mąki, stawi się w ciepłym miejscu na pół kwadransa. Gdy zaczną drożdże podchodzić, wbić należy wówczas dwanaście żółtków, wlać kwaterkę masła klarowanego, wsypać tyleż cukru miałko tłuczonego, skórki cytrynowej drobno siekanej, nieco tłuczonej kordymonii lub badianu [tj. anyżku]. Rozrabiać to ciasto drewnianą łopatką, dodając po trochę ciepłego mleka tyle, aby ciasto nie było rzadkie. Wybiwszy dobrze, postawić w ciepłym miejscu, gdy wyrośnie, wybić go należy raz powtórny. Tak przygotowane ciasto wykłada się na stolnicę, która powinna być wysypana mąką; rozwałkowawszy go wałkiem na pół cala grubini, kraje się w pasy szerokości na cztery cale. Pasek jeden smaruje się rozbitymi jajami i nakłada się na niego po trochę powideł lub konfitur wyciśniętych z ulepu; przykrywszy drugim pasem ciasta te konfitury, wyciska się wówczas blaszaną foremką. Zrobiwszy tym sposobem tyle pączek, ile potrzeba, przykrywają się serwetą; a gdy podejmą, obracają się na drugą stronę; skoro poleżą przez kilka minut, spuszczają się do wrzącej tłustości, którą należy przykryć pokrywą; gdy ze spodu zaczną brać kolor złotawy, przewracają się na drugą stronę, przykrywa się rondel znowu. Skoro zupełnie będą gotowe, wyjmują się durszlakową łyżką, osypują się dobrze miałko tłuczonym cukrem z cynamonem i dają się gorące do stołu.
| źródło = {{Cyt
| nazwisko = Szyttler
}}
{{Nawigacja|poprz=Kuchnia staropolska dla początkujących|nast=Z wizytą w Soplicowie: W kuchni Wojskiego}}
{{Komentarze}}