Rzeczpospolita wkroczyła w XVIII wiek jako podupadające mocarstwo w unii personalnej z małą, ale bogatą, Saksonią pod berłem Augusta II Wettina. Tuż przed końcem poprzedniego stulecia (1698), wracając z wielkiego rekonesansu po Europie, Augusta odwiedził w Polsce car rosyjski Piotr Wielki. Obaj panowie byli rośli, niezwykle silni i mocnogłowi, więc urządzili sobie kilkudniową pijatykę przerywaną zawodami w łamaniu podków gołymi rękami i strzelaniu z armat do byle czego. A przy okazji postanowili rozprawić się ze Szwecją. Jak pomyśleli, tak zrobili i niedługo później (1700) koalicja sasko-rosyjsko-duńska zaatakowała to nadbałtyckie imperium. Jak wiele pijackich pomysłów, tak i ten nie udał się zupełnie tak, jak się spodziewali. Szwedzi rozgromili Duńczyków na Zelandii, Rosjan pod Narwą i Sasów nad Dźwiną, po czym wkroczyli na terytorium Polski. Polscy senatorowie próbowali tłumaczyć królowi szwedzkiemu Karolowi XII, że August wypowiedział mu wojnę jako elektor saski, a nie jako król neutralnej Rzeczypospolitej, ale nie na wiele to się zdało. Szwedzi zajęli Wilno, Warszawę, Poznań i Kraków (1702), a Karol zaczął rozglądać się za nowym królem dla Polski. Syn poprzedniego króla, Jakub Sobieski, odpadał, bo August uwięził go u siebie w Saksonii (1704).
Antysaska opozycja w Polsce wysłała do króla Karola delegację z wojewodą poznańskim Stanisławem Leszczyńskim na czele. Młody, przystojny, oczytany i elokwentny wojewoda tak oczarował Karola, że ten uznał go za idealnego kandydata na swoją marionetkę na polskim tronie i wkrótce przeprowadził jego elekcję. Sejm elekcyjny 1705 r., pierwszy w dziejach Polski, który dokonał się w otoczeniu obcych wojsk, był powszechnie uznany za farsę, ale zgodnie z życzeniem szwedzkiego króla wybrał 28-letniego Leszczyńskiego na następcę zdetronizowanego Sasa. Koronacja też nie miała dużo wspólnego z polskim obyczajem – odbyła się nie na Wawelu, ale w Warszawie, dokonał jej arcybiskup lwowski zamiast prymasa, a w miejsce korony używanej od czasów Łokietka, Karol użyczył Leszczyńskiemu specjalnie na tę okazję zrobionych insygniów, które mu zresztą zaraz po ceremonii zabrał. Panowanie Stanisława I w Polsce trwało niespełna cztery lata. Sytuacja diametralnie się zmieniła, gdy Rosjanie spuścili Szwedom łomot pod Połtawą (1709), skąd Karol uciekł na terytorium Turcji, urządzając na kilka lat swoją siedzibę w Benderach. August wrócił na polski tron, zaś Stanisław uciekł do szwedzkiego wówczas Szczecina, a stamtąd przedostał się do Turcji, żeby uzgodnić z Karolem, co dalej.
[[File:Colin Stanislas Ier.jpg|thumb|upright|Stanisław Leszczyński, król polski, książę Lotaryngii i Baru, u schyłku swoich dni]]
Bendery, miasteczko na obszarze dzisiejszego Naddniestrza (między Mołdawią a Ukrainą), to jedyne miejsce w Turcji Osmańskiej, w którym Leszczyński przebywał przez jakiś czas. Nigdy w życiu nie był w Konstantynopolu, ani tym bardziej w tureckiej niewoli. Ostatecznie (1714) Karol osadził Leszczyńskiego w należącym do Szwecji niemieckim księstewku Dwóch Mostów (Zweibrücken), gdzie zainspirowany architekturą tureckiego pogranicza eks-król zbudował sobie pałacyk o egzotycznej nazwie Tschifflik (z tureckiego ''çiftlik'', „gospodarstwo”). Niestety po śmierci swojego szwedzkiego protektora (1718) musiał się Leszczyński stamtąd wynieść, więc przeprowadził się do dość skromnej rezydencji w pobliskim Wissembourgu. Miejscowość ta leży w Alzacji, regionie zamieszkanym wówczas przez ludność niemieckojęzyczną, a który od niecałych czterdziestu lat należał do Francji (później Alzacja krążyła jeszcze jak piłeczka pingpongowa między Niemcami i Francją, ostatecznie pozostając w rękach tej drugiej). I być może tam Leszczyński pozostałby już do końca życia, gdyby nie dość nieoczekiwane przybycie dziewosłębów z Wersalu (1725), którzy poprosili Leszczyńskiego o rękę jego córki, królewny Marii, dla młodszego od niej o siedem lat króla francuskiego Ludwika XV. Maria okazała się idealną żoną – urodziła Ludwikowi dziesięcioro dzieci i nie przeszkadzała mu w relacjach z licznymi metresami. Jej rodzice, żeby być bliżej córki, przenieśli się do Chambord, jednego z najbardziej wypasionych zamków nad Loarą.
Tymczasem w Polsce panował znowu August II, aż wreszcie zakończył swój hulaszczy żywot, umierając na gangrenę po amputacji stopy cukrzycowej (1733). Leszczyński, licząc na pomoc ze strony zięcia, uznał, że to dobra okazja, by spróbować odzyskać polską koronę. Pojechał więc ''incognito'' do Warszawy, gdzie objawił się niespodziewanie na sejmie elekcyjnym i został wybrany – tym razem już legalnie – na króla. Jego wcześniejszą koronację uznano za ważną, więc nie trzeba było jej powtarzać. Jednak sytuacja sprzed niemal trzydziestu lat powtórzyła się, tylko na odwrót: obce wojska, tym razem rosyjskie, zajęły warszawską Pragę, gdzie urządziły konkurencyjną elekcję syna Augusta II, który wkrótce potem został w Krakowie ukoronowany jako August III (tym razem użyto tradycyjnych insygniów; żeby nie naruszyć zapieczętowanych zamków w drzwiach do skarbca wawelskiego, wydobyto je przez dziurę wybitą w ścianie). Stanisław uciekł z Warszawy do Gdańska, które to miasto dość długo i dzielnie stawiało opór Rosjanom. Oplatająca Europę sieć konkurencyjnych sojuszy zmieniła walkę o polski tron w międzynarodowy konflikt, który – choć zwany polską wojną sukcesyjną – toczył się głównie we Włoszech i nad Renem. Francja szybko zajęła sąsiednią Lotaryngię, ale – nie licząc małego i nieudanego desantu na Westerplatte – Stanisławowi realnie nie pomogła. Gdańsk w końcu upadł, a Stanisław przebrany za chłopa uciekł (który to już raz?) do Królewca.
}}</ref> Do dziś zresztą Lotaryńczycy wspominają Leszczyńskiego jako króla Stanisława Dobroczyńcę (''Stanislas le Bienfaisant''), choć dorobił się tej pochlebnej opinii trochę na zasadzie „dobry car, źli bojarzy”, nareszcie realizując w swym pałacu w Lunéville (bo to tam spędzał większość czasu, zamiast w stołecznym Nancy) swoje marzenia o oświeconym panowaniu w otoczeniu filozofów i artystów, a zarządzanie księstwem na codzień pozostawiając przysłanemu z Francji kanclerzowi, którym był powszechnie znienawidzony markiz de La Galaizière.
Choć Leszczyński i Wettinowie byli zaciekłymi przeciwnikami politycznymi, to łączyło ich zamiłowanie do dobrego jedzenia, słodkości, wina i kobiet. W Polsce panowanie Augusta III przyniosło wreszcie dłuższy okres upragnionego pokoju, zwanego saskimi ostatkami, kiedy to szlachta – za przykładem magnatów i samego króla Sasa – jadła, piła i popuszczała pasa. Tymczasem Stanisław w swoim „małym Wersalu” w Lunéville gościł Voltaire'aVoltaire’a, Rousseau i Monteskiusza, zabawiał się teatrem automatów w swoich egzotycznych ogrodach i zajadał się równie fantazyjnymi kompozycjami z lodów i cukrów przyrządzonymi przez swego nadwornego cukiernika Josepha Gillers. Choć roztył się straszliwie, to przeżył Augusta III, ale nie próbował już wracać na polski tron, na który imperatorowa Katarzyna Wielka wybrała jego imiennika, Stanisława Poniatowskiego (1764).
Jeden z najkrócej panujących, ale za to najdłużej żyjący, król polski odszedł w 1766 r. wyjątkowo paskudną śmiercią. Mówi się, że król chciał odpalić fajkę, albo po prostu się zamyślił przy kominku. Ale też odlewanie się do kominka nie było wtedy niczym nadzwyczajnym, a sędziwym monarchom nie zawsze chciało się dreptać tam, gdzie król piechotą chodzi. W każdym razie ubranie na Leszczyńskim zapaliło się, a władca zmarł od rozleglych poparzeń po kilku dniach męczarni.
== Ach te baby! ==
{{Video|url=https://www.youtube.com/watch?v=xvXyhC27buU|szer=300|poz=right|opis=Eugeniusz Bodo śpiewa ''Ach te baby'' w filmie Michała Waszyńskiego ''Zabawka'' (1933)}}
„Baba” jest w języku polskim słowem niezmiernie wieloznacznym. Jest to, jakby powiedział prof. Miodek, wyraz o słoworodzie naturalnym, razem z „mamą”, „tatą”, czy „cycem”. Pierwotne prasłowiańskie znaczenie to „matka jednego z rodziców”, a przez rozszerzenie – „jakakolwiek starsza kobieta”. W dawnej Polsce „babą” nazywano też chłopkę, a z czasem też jakąkolwiek kobietę nieokrzesaną i gburowatą; jest więc „baba” żeńskim odpowiednikiem „chama”, a przeciwieństwem „pani”. Baba to również drobna handlarka, bo dawniej wieśniaczki przyjeżdżały do miast sprzedawać swoje produkty, ale też zielarka, znachorka, akuszerka, czy po prostu wiedźma. Baba może być wreszcie określeniem kobiety (zwłaszcza zamężnej lub owdowiałej) w dowolnym wieku, a w szczególności własnej żony, czyli „swojej baby”. Kiedy Eugeniusz Bodo śpiewał o babach, to miał chyba na myśli kobiety w ogóle. A może jednak ciasta?
{{ Cytat
[[File:Nos petits Alsaciens chez eux; notes et souvenirs d'artiste, par P. Kauffmann; (1918) (14566626019).jpg|thumb|upright|Małe Alzatki niosące ''Kugelhopf'' z okazji święta Trzech Króli]]
O ile samo słowo „baba” jest niewątpliwie pochodzenia słowiańskiego (więc nie było potrzeby zapożyczania go z języka arabskiego), to nie ma powodów sądzić, że drożdżowe ciasto wypiekane w formie o kształcie turbana jest rdzennie polskim, czy w ogóle słowiańskim, wymysłem. Takie same ciasta, choć znane pod różnymi nazwami, od dawna wypieka się w całej środkowej Europie, od Holandii, poprzez Alzację, Niemcy, Szwajcarię, Austrię, Czechy, Polskę, aż po Rosję. W krainach niemieckojęzycznych nosiło ono nazwę „''Gugelhupf''” lub „''Kugelhupf''”. Że ''Kugelhupf'' nie musiał być zawsze na słodko, świadczy fakt, że na polskich Kresach Wchodnich do tej pory jada się babkę ziemniaczaną z cebulą i boczkiem (w wersji żydowskiej bez boczku), a mówi się na nią „kugel”, „kugiel”, bądź (po litewsku) „''kugelis''”.
Pochodzenie tej nazwy jest bardziej zagadkowe niż naszej „baby”. W dzisiejszej niemczyźnie „''Kugel''” to „kula”, ale ciasta przecież nigdy nie robiono w takim kształcie. Być może ''Gugel'' pochodzi z łacińskiego ''cucullus'' („kaptur”), a ''Hupf'' to odpowiednik polskiego „hop”; ale co ma podskakujący kaptur do baby drożdżowej? Według pary słynnych niemieckich etymologów, braci Jacoba i Wilhelma Grimmów (którzy przy okazji badań nad językiem spisywali baśnie ludowe), ciasto rosło na drożdżach tak szybko, że aż podskakiwało, ale możliwe, że odnotowali po prostu ludową etymologię. A może chodzi o podskoki podczas tańca na weselach, na których podawano drożdżowe baby?
| rok = 2015
| strony = 657
}}</ref> którego królewna Maria po ślubie z królem Francji zabrała ze sobą do Wersalu. Dla młodego Stohrera oznaczało to najlepszy wpis do CV, o jakim mógł zamarzyć, a także okazję, by spopularyzować tradycyjny wypiek ze swych rodzinnych stron na francuskim dworze. Problemem była tylko jego niemiecka nazwa – dla Francuzów nie do wymówienia i nie do zapisania; Francuzi, jeśli muszą, to piszą ją na mniej więcej tyle sposobów (''cougloff, goglopf, gouglouff, guglhupf, kougelhopf, kouglhupf, kouglof'' itd.) co nazwisko Leszczyńskiego. O ileż prościej było nauczyć ich polskiego słowa „baba”, które Stohrer poznał pracując dla polskiego eks-króla!<ref>M. Krondl, ''op. cit.'', s. 171</ref> Już pół wieku później słowo to zaczyna pojawiać się w tekstach francuskich, na przykład w liście współautora ''Wielkiej Encyklopedii Francuskiej'', Denisa Diderota, w którym opowiada kochance o ucztach u barona d'Holbach d’Holbach na zamku Grand-Val w południowej Francji (czyli już dość daleko od Alzacji, Lotaryngii i Wersalu):
{{clear}}
}}
W 1730 r. Stohrer postanowił otworzyć własną działalność i w pobliżu stacji końcowej powozów przyjeżdżającyh do Paryża od północy, przy ulicy Mont Orgueilleux (dziś Montorgueil 51), założył [https://stohrer.fr najstarszą działającą do dziś paryską ciastkarnię.] Czy podawano w niej baby-kuglofy? Pewnie tak. Czy były nasączane rumem? Raczej nie od razu. XVIII-wieczne źródła dość konsekwentnie podają, że baby barwi się szafranem i ozdabia rodzynkami, ale o rumie nie wspominają. Jeszcze na początku XIX w. słynny smakosz Grimod de La Reynière już przypisywał wynalezienie baby Leszczyńskiemu, ale nie była to jeszcze baba rumowa.
[[File:Baba zwyczajna.jpg|thumb|upright|Baba zwyczajna<br />Ze [https://polona.pl/item/dra-oetkera-przepisy-dla-skrzetnych-gospodyn,MTY0MjkxNDA/20/#item zbiorku przepisów] na ciasta wydanego po polsku w latach 1930. przez zakłady Dr. Oetkera w Oliwie (Wolne Miasto Gdańsk)]]
[[File:{{#setmainimage:Baba czekoladowa.jpg}}|thumb|upright|Baba czekoladowa<br />Ta fabryka Dr. Oetkera w Oliwie nadal działa i rozsiewa po okolicy charakterystyczny słodkawy zapach mleka w proszku. Wiem, bo mieszkam 400 m od niej.]]
Zanurzanie pojedynczych kawałków suchego ciasta w winie, kawie czy czekoladzie było niewątpliwie starą praktyką, ale to nie to samo co nasączanie całej baby przed podaniem. Kto zatem wpadł na taki pomysł? Tego nie wiemy, ale wiadomo na przykład, że w 1845 r. Auguste Julien, współwłaściciel ciastkarni przy placu de la Bourse w Paryżu, włączył do swojej oferty babeczki z kawałkami kandyzowanej skórki pomarańczy zamiast rodzynek i nasączane syropem na bazie rumu (albo kirschu). A że, jak już wiemy, Francuzi wolą te potrawy, które kojarzą im się z celebrytami, to nazwał tę babkę ''savarin'' (wym. ''sawa-rę'')<ref>M. Krondl, ''op. cit.'', s. 172</ref> – od nazwiska słynnego smakosza, który nazywał się Jean-Anthelme Brillat (1755–1826; wym. ''żanan-telm bri-ja''), ale zmienił nazwisko na Savarin (a może zrobił to jego ojciec?), żeby dostać spadek po ciotce.<ref>{{Cyt
| inni = red. Joël Robuchon
| tytuł = Larousse Gastronomique
== Przepis ==
Historia zatoczyła też koło, gdy do Polski trafiły przepisy na niby polskie baby, ale nasączane alkoholizowanym syropem. Oto jeden z nich, na babki z ponczem na bazie araku (w tej wersji poncz dolewa się do ciasta przed upieczeniem):
{{ Cytat
| '''Poncz zwyczajny''': Funt cukru umoczyć w wodzie, poprzednio jednak trzeba go obetrzeć o skórkę 6 cytryn, włożyć natychmiast w rondelek i zagotować na syrop; mając już wyciśnięty i sok z 6 cytryn, wlać do syropu najprzód kwartę araku, a potem sok cytrynowy, potrzymać tak pod przykryciem, wtedy zlać esencję do butelki {{...}}