Stanisław Leszczyński i czterdziestu rozbójników
Wielkanoc już jutro, a to dobra okazja, żeby napisać coś o babach. Tych drożdżowych. Ale zanim przejdziemy do polskich bab wielkanocnych, zajmijmy się babami rumowymi, które mieszkańcy Neapolu uważają za swoją tradycyjną i jedyną w swoim rodzaju regionalną specjalność.
Si 'nu babà
Babà al rum to babeczka drożdżowa, przypominająca nieco przerośnięty cupcake. Wypieka się, przeważnie więcej niż jedną na raz, w puszkowatych foremkach, z których ciasto wyrasta, tworząc charakterystyczny kształt grzyba. Po upieczeniu, wyjęciu z foremek i ostudzeniu, babeczki moczy się przez kilka godzin w rzadkim syropie z dodatkiem rumu (stąd al rum w nazwie) bądź innego mocnego alkoholu (np. limoncello, czyli lokalnego likieru cytrynowego). Przysmak ten jest w Neapolu na tyle lubiany, że słowo babà stało się w miejscowym narzeczu synonimem czegoś lub kogoś szczególnie słodkiego czy atrakcyjnego. „Si 'nu babà” powiedziane do kobiety znaczy mniej więcej tyle, co po polsku „fajna babka jesteś”. Ale ile wspólnego ma neapolitański babà (tak, to rzeczownik rodzaju męskiego!) z polską babą?
Oto co na temat pochodzenia owego wypieku i jego nazwy napisała pani Carla Nuti, psycholożka badająca podobieństwo ludzkich osobowości do deserów:
„Tu si nu babà!” [dosłownie: „ty jesteś babà!”] to komplement, którym neapolitańczycy mówią swoim sympatiom, iż są kochane, piękne, atrakcyjne i słodkie.
Babà, prawdziwie neapolitańska specjalność, ma w rzeczywistości pochodzenie polskie. Mówi się, że Stanislao Leszczinski [sic], król polski i wielki smakosz, pewnego dnia odsunął ze złością talerz z deserem, w którym nie gustował, wylewając nań niechcący rum, co nadało ciastu bardziej zachęcający zapach i wygląd, podbijając tym samym królewskie podniebienie. Ten sam władca nazwał ów przysmak imieniem Ali Baby, postaci z Baśni tysiąca i jednej nocy. Babà najpierw pojawił się w Paryżu, a dopiero później w Neapolu, dokąd sprowadzili go monslù, czyli kucharze zatrudnieni przez partenopejskie [tj. neapolitańskie] rodziny szlacheckie, i gdzie uzyskał swój charakterystyczny kształ grzyba. Ja lubię wypiekać to ciasto w formie okrągłej z dziurą pośrodku i dekorować je małymi babeczkami oraz kremem lub bitą śmietaną, choć „prawdziwi” neapolitańczycy uważają takie dodatki za świętokradztwo. | ||||
— Carla Nuti: Una psicologa in cucina, Roma: Sovera Edizioni, 2011, s. 107, tłum. własne
Tekst oryginalny:
|
Pan Fabrizio Mangoni, który sam siebie określa jako – „jak Leszczyński – urbanistę i smakosza”, jeszcze barwniej opisał moment rzekomego wynalezienia baby przez byłego króla polskiego:
Złocista, pofalowana, gąbczasta powierzchnia właśnie oderwała się od formy. Przypominała coś pomiędzy turbanem a pagodą, architekturę koncentrycznych kręgów zwężających się ku górze, ale o nowej konsystencji. Stanislao zrozumiał od razu, iż osiągnął wreszcie to, czego pragnął. W dotyku była miękka i elastyczna. W delikatności i zapachu, który z niej emanował, było coś absolutnie nowatorskiego. Nawet nie skosztowawszy, wiedział już, że wynalazł deser, nie mający nic wspólnego z tymi, które istniały w jego kraju i w jego czasach; osiągnął rzadko spotykany punkt równowagi pomiędzy zwartością i lekkością. Trochę jak we własnym życiu.
Tak rozpoczyna się historia długiej podróży baby, mitycznego deseru wynalezionego w połowie XVIII w. przez Stanislao Lekzinskyego [sic], byłego króla Polski, a wówczas księcia Lotaryngii. Podróży, która miała wiele związków z Orientem. Stanislao przez długi czas przebywał w niewoli tureckiej, dzięki czemu mógł dobrze poznać architekturę tej ziemi, która później stała się inspiracją dla pawilonów, zdobiących – obok wielkiego teatru automatów – jego pałac książęcy. Z początku babà był suchy, wypełniony rodzynkami smyrneńskimi i korynckimi, a przede wszystkim rozsiewał woń szafranu. Z uwagi na jego egzotykę oraz niespotykany wcześniej smak i konsystencję, Stanislao nazwał go Ali Babą, ku czci jednego z bohaterów Baśni tysiąca i jednej nocy, których francuski przekład miał okazję przeczytać podczas pobytu w sułtańskim więzieniu w Konstantynopolu. | ||||
— Fabrizio Mangoni: I viaggi del Babà, w: Festival della letteratura di viaggio, Roma: Società Geografica Italiana Onlus, 2017, tłum. własne
Tekst oryginalny:
|
Ile z tego jest prawdą? Czy Stanisławowi Leszczyńskiemu rzeczywiście należy się chwała za wynalezienie rumowych babeczek i czy faktycznie ich nazwa pochodzi od imienia legendarnego arabskiego rzemieślnika, który wykradł sezamowy skarb czterdziestu rozbójnikom? Spróbujmy dotrzeć po nitce do kłębka; a nitka, jak widać z powyższych cytatów, prowadzi nas najpierw do Francji.
Babaorum
Według jednej z popularnych publikacji dotyczących historii Francji, początki baby rumowej sięgają starożytności. Otóż francuskie określenie tego deseru, baba au rhum (wym.: ba-bao rom) może pochodzić od nazwy rzymskiego obozu warownego Babaorum. Był to jeden z czterech obozów rzymskich, otaczających w czasach Juliusza Cezara ostatnią niezależną wioskę Galów w Armoryce. Pozostałe trzy nazywały się Laudanum, Petibonum i Aquarium.[1]
Ale już inne źródło, biblia francuskiej kuchni, Larousse Gastronomique (wym.: la-rusga-strono-mik) potwierdza wersję, w której to Stanisław Leczczyński wynalazł ów alkoholizowany wypiek i nazwał go imieniem postaci z arabskiej baśni.
Baba to ciasto drożdżowe, czasem z dodatkiem rodzynek i nasączone po upieczeniu syropem na bazie rumu (albo kirschu [alzackiego winiaku czereśniowego]). Wynalezienie baby zawdzięczamy łakomstwu króla polskiego Stanislasa Leszczynskiego (1677–1766), który, na wygnaniu w Lotaryngii, uznał kouglof [alzacką babkę] zbyt suchym i wpadł na pomysł, by skropić go rumem. Jako wierny czytelnik Baśni tysiąca i jednej nocy, nazwał ten wynalazek imieniem swojego ulubionego bohatera, Ali Baby. Wypiek ten odniósł wielki sukces na dworze w Nancy [stolicy Lotaryngii]. Pasztetnik o nazwisku Stohrer, który tam przebywał, udoskonalił przepis i uczynił zeń specjalność swojej ciastkarni przy ulicy Montorgueil w Paryżu, pod uproszczoną nazwą „baba”. | ||||
— Larousse Gastronomique, red. Joël Robuchon, 1997, s. 76, tłum. własne
Tekst oryginalny:
|
Jak się jednak okaże, Larousse Gastronomique jako źródło wiedzy historycznej nie jest dużo bardziej wiarygodny od Astérixa. Bo w końcu dlaczego miałby Leszczyński wziąć alzacki kouglof (wym.: kug-lof) i dodać do niego alzacki kirsch (wym.: kirsz), siedząc nie w Alzacji, ale w Lotaryngii? I czy w ogóle przepis opracował sam król, a nie któryś z jego zawodowych pasztetników-ciastkarzy, jak choćby wspomniany Stohrer? A przede wszystkim, dlaczego Polak miałby nazywać ciasto drożdżowe imieniem jakiegoś Ali Baby, jeśli w jego własnym języku już od dawna takie ciasto nazywano babą?
Wygląda na to, że nie ma wyjścia i trzeba sprawdzić dokładniej, co wspólnego miał Stanisław Leszczyński z babami. Na podstawie jego biografii można by nakręcić kilka filmów akcji, ale postaram się możliwie zwięźle nakreślić historię jego życia i jego epoki.
Od Sasa do Lasa
Rzeczpospolita wkroczyła w XVIII wiek jako podupadające mocarstwo w unii personalnej z małą, ale bogatą, Saksonią pod berłem Augusta II Wettina. Tuż przed końcem poprzedniego stulecia (1698), wracając z wielkiego rekonesansu po Europie, Augusta odwiedził w Polsce car rosyjski Piotr Wielki. Obaj panowie byli rośli, niezwykle silni i mocnogłowi, więc urządzili sobie kilkudniową pijatykę przerywaną zawodami w łamaniu podków gołymi rękami i strzelaniu z armat do byle czego. A przy okazji postanowili rozprawić się ze Szwecją. Jak pomyśleli, tak zrobili i niedługo później (1700) koalicja sasko-rosyjsko-duńska zaatakowała to nadbałtyckie imperium. Jak wiele pijackich pomysłów, tak i ten nie udał się zupełnie tak, jak się spodziewali. Szwedzi rozgromili Duńczyków na Zelandii, Rosjan pod Narwą i Sasów nad Dźwiną, po czym wkroczyli na terytorium Polski. Polscy senatorowie próbowali tłumaczyć królowi szwedzkiemu Karolowi XII, że August wypowiedział mu wojnę jako elektor saski, a nie jako król neutralnej Rzeczypospolitej, ale nie na wiele to się zdało. Szwedzi zajęli Wilno, Warszawę, Poznań i Kraków (1702), a Karol zaczął rozglądać się za nowym królem dla Polski. Syn poprzedniego króla, Jakub Sobieski, odpadał, bo August uwięził go u siebie w Saksonii (1704).
Antysaska opozycja w Polsce wysłała do króla Karola delegację z wojewodą poznańskim Stanisławem Leszczyńskim na czele. Młody, przystojny, oczytany i elokwentny wojewoda tak oczarował Karola, że ten uznał go za idealnego kandydata na swoją marionetkę na polskim tronie i wkrótce przeprowadził jego elekcję. Sejm elekcyjny 1705 r., pierwszy w dziejach Polski, który dokonał się w otoczeniu obcych wojsk, był powszechnie uznany za farsę, ale zgodnie z życzeniem szwedzkiego króla wybrał 28-letniego Leszczyńskiego na następcę zdetronizowanego Sasa. Koronacja też nie miała dużo wspólnego z polskim obyczajem – odbyła się nie na Wawelu, ale w Warszawie, dokonał jej arcybiskup lwowski zamiast prymasa, a w miejsce korony używanej od czasów Łokietka, Karol użyczył Leszczyńskiemu specjalnie na tę okazję zrobionych insygniów, które mu zresztą zaraz po ceremonii zabrał. Panowanie Stanisława I w Polsce trwało niespełna cztery lata. Sytuacja diametralnie się zmieniła, gdy Rosjanie spuścili Szwedom łomot pod Połtawą (1709), skąd Karol uciekł na terytorium Turcji, urządzając na kilka lat swoją siedzibę w Benderach. August wrócił na polski tron, zaś Stanisław uciekł do szwedzkiego wówczas Szczecina, a stamtąd przedostał się do Turcji, żeby uzgodnić z Karolem, co dalej.
Bendery, miasteczko na obszarze dzisiejszego Naddniestrza (między Mołdawią a Ukrainą), to jedyne miejsce w Turcji Osmańskiej, w którym Leszczyński przebywał przez jakiś czas. Nigdy w życiu nie był w Konstantynopolu, ani tym bardziej w tureckiej niewoli. Ostatecznie (1714) Karol osadził Leszczyńskiego w należącym do Szwecji niemieckim księstewku Dwóch Mostów (Zweibrücken), gdzie zainspirowany architekturą tureckiego pogranicza eks-król zbudował sobie pałacyk o egzotycznej nazwie Tschifflik (z tureckiego çiftlik, „gospodarstwo”). Niestety po śmierci swojego szwedzkiego protektora (1718) musiał się Leszczyński stamtąd wynieść, więc przeprowadził się do dość skromnej rezydencji w pobliskim Wissembourgu. Miejscowość ta leży w Alzacji, regionie zamieszkanym wówczas przez ludność niemieckojęzyczną, a który od niecałych czterdziestu lat należał do Francji (później Alzacja krążyła jeszcze jak piłeczka pingpongowa między Niemcami i Francją, ostatecznie pozostając w rękach tej drugiej). I być może tam Leszczyński pozostałby już do końca życia, gdyby nie dość nieoczekiwane przybycie dziewosłębów z Wersalu (1725), którzy poprosili Leszczyńskiego o rękę jego córki, królewny Marii, dla młodszego od niej o siedem lat króla francuskiego Ludwika XV. Maria okazała się idealną żoną – urodziła Ludwikowi dziesięcioro dzieci i nie przeszkadzała mu w relacjach z licznymi metresami. Jej rodzice, żeby być bliżej córki, przenieśli się do Chambord, jednego z najbardziej wypasionych zamków nad Loarą.
Tymczasem w Polsce panował znowu August II, aż wreszcie zakończył swój hulaszczy żywot, umierając na gangrenę po amputacji stopy cukrzycowej (1733). Leszczyński, licząc na pomoc ze strony zięcia, uznał, że to dobra okazja, by spróbować odzyskać polską koronę. Pojechał więc incognito do Warszawy, gdzie objawił się niespodziewanie na sejmie elekcyjnym i został wybrany – tym razem już legalnie – na króla. Jego wcześniejszą koronację uznano za ważną, więc nie trzeba było jej powtarzać. Jednak sytuacja sprzed niemal trzydziestu lat powtórzyła się, tylko na odwrót: obce wojska, tym razem rosyjskie, zajęły warszawską Pragę, gdzie urządziły konkurencyjną elekcję syna Augusta II, który wkrótce potem został w Krakowie ukoronowany jako August III (tym razem użyto tradycyjnych insygniów; żeby nie naruszyć zapieczętowanych zamków w drzwiach do skarbca wawelskiego, wydobyto je przez dziurę wybitą w ścianie). Stanisław uciekł z Warszawy do Gdańska, które to miasto dość długo i dzielnie stawiało opór Rosjanom. Oplatająca Europę sieć konkurencyjnych sojuszy zmieniła walkę o polski tron w międzynarodowy konflikt, który – choć zwany polską wojną sukcesyjną – toczył się głównie we Włoszech i nad Renem. Francja szybko zajęła sąsiednią Lotaryngię, ale – nie licząc małego i nieudanego desantu na Westerplatte – Stanisławowi realnie nie pomogła. Gdańsk w końcu upadł, a Stanisław przebrany za chłopa uciekł (który to już raz?) do Królewca.
Ostatecznie wojna skończyła się w ten sposób, że August III pozostał na warszawskim tronie, a Stanisław jako nagrodę pocieszenia dostał od zięcia Księstwo Lotaryngii i Baru (1737), gdzie już do końca życia tytułowano go królem i gdzie, jak ocenił Voltaire, uczynił „więcej dobrego niż wszyscy królowie Sarmatów mogli kiedy zdziałać na brzegach Wisły”.[2] Do dziś zresztą Lotaryńczycy wspominają Leszczyńskiego jako króla Stanisława Dobroczyńcę (Stanislas le Bienfaisant), choć dorobił się tej pochlebnej opinii trochę na zasadzie „dobry car, źli bojarzy”, nareszcie realizując w swym pałacu w Lunéville (bo to tam spędzał większość czasu, zamiast w stołecznym Nancy) swoje marzenia o oświeconym panowaniu w otoczeniu filozofów i artystów, a zarządzanie księstwem na codzień pozostawiając przysłanemu z Francji kanclerzowi, którym był powszechnie znienawidzony markiz de La Galaizière.
Choć Leszczyński i Wettinowie byli zaciekłymi przeciwnikami politycznymi, to łączyło ich zamiłowanie do dobrego jedzenia, słodkości, wina i kobiet. W Polsce panowanie Augusta III przyniosło wreszcie dłuższy okres upragnionego pokoju, zwanego saskimi ostatkami, kiedy to szlachta – za przykładem magnatów i samego króla Sasa – jadła, piła i popuszczała pasa. Tymczasem Stanisław w swoim „małym Wersalu” w Lunéville gościł Voltaire'a, Rousseau i Monteskiusza, zabawiał się teatrem automatów w swoich egzotycznych ogrodach i zajadał się równie fantazyjnymi kompozycjami z lodów i cukrów przyrządzonymi przez swego nadwornego cukiernika Josepha Gillers. Choć roztył się straszliwie, to przeżył Augusta III, ale nie próbował już wracać na polski tron, na który imperatorowa Katarzyna Wielka wybrała jego imiennika, Stanisława Poniatowskiego (1764).
Jeden z najkrócej panujących, ale za to najdłużej żyjący, król polski odszedł w 1766 r. wyjątkowo paskudną śmiercią. Mówi się, że król chciał odpalić fajkę, albo po prostu się zamyślił przy kominku. Ale też odlewanie się do kominka nie było wtedy niczym nadzwyczajnym, a sędziwym monarchom nie zawsze chciało się dreptać tam, gdzie król piechotą chodzi. W każdym razie ubranie na Leszczyńskim zapaliło się, a władca zmarł od rozleglych poparzeń po kilku dniach męczarni.
TL;DR: Stanisław Leszczyński został królem polskim, potem go wygnano, przez jakiś czas mieszkał w Alzacji, później znów został królem polskim, znowu go wygnano, a resztę życia spędził jako książę Lotaryngii. Przez całe życie, a zwłaszcza pod koniec, lubił dobrze zjeść. Ale póki co, nie dowiedzieliśmy się niczego nowego o babach.
Ach te baby!
„Baba” jest w języku polskim słowem niezmiernie wieloznacznym. Jest to, jakby powiedział prof. Miodek, wyraz o słoworodzie naturalnym, razem z „mamą”, „tatą”, czy „cycem”. Pierwotne prasłowiańskie znaczenie to „matka jednego z rodziców”, a przez rozszerzenie – „jakakolwiek starsza kobieta”. W dawnej Polsce „babą” nazywano też chłopkę, a z czasem też jakąkolwiek kobietę nieokrzesaną i gburowatą; jest więc „baba” żeńskim odpowiednikiem „chama”, a przeciwieństwem „pani”. Baba to również drobna handlarka, bo dawniej wieśniaczki przyjeżdżały do miast sprzedawać swoje produkty, ale też zielarka, znachorka, akuszerka, czy po prostu wiedźma. Baba może być wreszcie określeniem kobiety (zwłaszcza zamężnej lub owdowiałej) w dowolnym wieku, a w szczególności własnej żony, czyli „swojej baby”. Kiedy Eugeniusz Bodo śpiewał o babach, to miał chyba na myśli kobiety w ogóle. A może jednak ciasta?
Kochane baby, ach te baby! |
— Jerzy Nel, Ach te baby (1933) |
Zwłaszcza jeśli „babę” zdrobnić do „babki”, to może już być kobietą młodą i atrakcyjną; ale trzeba uważać, bo jeśli zdrobnimy ją jeszcze bardziej, to zostanie „babcią”. Oprócz tego są też pogańskie kamienne posążki tradycyjnie nazywane „babami”.[3] A od którego z tych znaczeń pochodzi „baba” w sensie ciasta? Do końca nie wiadomo. Może stąd, że gotowe ciasto przypominało kamienną figurę? A może długą, plisowaną, rozszerzającą się ku podłodze, babciną spódnicę? A może po prostu dlatego, że właśnie starsze kobiety miały największe doświadczenie w trudnej sztuce wypieku drożdżowych ciast?
Wypiek pięknych i puszystych bab był bowiem jedną z najtrudniejszych sztuk, z jakimi musiały mierzyć się domowe kucharki, a baba zbyt przypieczona, opadnięta czy zakalcowata stanowiła dla każdej gospodyni kompromitację. Zaczynano więc od starannego doboru składników – najlepszej jakości mąki pszennej, drożdży piwnych i świeżego masła. Następnie trzeba było jak najmocniej rozpalić piec, aby jak najdłużej utrzymał w miarę stałą temperaturę, i wstawić do niego formy – dobrze wyczyszczone i zalane ciastem. Wtedy przychodziła kolej na czynności niemal magiczne, których celem było niedopuszczenie, by baby się „przeziębiły” i opadły. Uszczelniano okna i drzwi, żeby nie było przeciągów, w pobliżu pieca chodziło się na palcach i mówiło szeptem, a wyjęte z pieca baby układano do wystygnięcia na puchowej pościeli. No i oczywiście wstęp do kuchni był całkowicie zabroniony mężczyznom; wyrób bab był czysto babską sprawą.[4]
„Jako puch jesteś” – tak wyrzekł poeta, |
— Baba, w: Zygmunt Gloger: Rok polski w życiu, tradycyi i pieśni, Warszawa: Jan Fiszer, 1900, s. 198 |
W każdym razie słowo „baba” w znaczeniu „ciasto” pojawiło się w polszczyźnie już co najmniej XVII w.,[5] więc nie bardzo wiadomo, dlaczego Leszczyński miałby je na nowo urabiać od Ali Baby.
Od Stohrera do Savarina
O ile samo słowo „baba” jest niewątpliwie pochodzenia słowiańskiego (więc nie było potrzeby zapożyczania go z języka arabskiego), to nie ma powodów sądzić, że drożdżowe ciasto wypiekane w formie o kształcie turbana jest rdzennie polskim, czy w ogóle słowiańskim, wymysłem. Takie same ciasta, choć znane pod różnymi nazwami, od dawna wypieka się w całej środkowej Europie, od Holandii, poprzez Alzację, Niemcy, Szwajcarię, Austrię, Czechy, Polskę, aż po Rosję. W krainach niemieckojęzycznych nosiło ono nazwę „Gugelhupf” lub „Kugelhupf”. Że Kugelhupf nie musiał być zawsze na słodko, świadczy fakt, że na polskich Kresach Wchodnich do tej pory jada się babkę ziemniaczaną z cebulą i boczkiem (w wersji żydowskiej bez boczku), a mówi się na nią „kugel”, „kugiel”, bądź (po litewsku) „kugelis”.
Pochodzenie tej nazwy jest bardziej zagadkowe niż naszej „baby”. W dzisiejszej niemczyźnie „Kugel” to „kula”, ale ciasta przecież nigdy nie robiono w takim kształcie. Być może Gugel pochodzi z łacińskiego cucullus („kaptur”), a Hupf to odpowiednik polskiego „hop”; ale co ma podskakujący kaptur do baby drożdżowej? Według pary słynnych niemieckich etymologów, braci Jacoba i Wilhelma Grimmów (którzy przy okazji badań nad językiem spisywali baśnie ludowe), ciasto rosło na drożdżach tak szybko, że aż podskakiwało, ale możliwe, że odnotowali po prostu ludową etymologię. A może chodzi o podskoki podczas tańca na weselach, na których podawano drożdżowe baby?
W Alzacji owo ciasto pieczono szczególnie chętnie, zwłaszcza na specjalne okazje, jak wesela właśnie, czy święto Trzech Króli. Skąd wzięła się jego nazwa, która w miejscowym dialekcie brzmi „Kugelhopf”, próbowano wyjaśniać legendami. Według jednej, był to wynalazek alzackiego księdza, który nazywał się Gérard Kugelhopf.[6] Według ciekawszej, to sami Trzej Królowie, w drodze z Ziemi Świętej do Kolonii (gdzie do dziś znajdują się ich rzekome relikwie) zatrzymali się w malowniczym alzackim miasteczku o nazwie Ribeauvillé, gdzie w podzięce za gościnę podpowiedzieli miejscowemu piekarzowi Kugelowi przepis na ciasto, które ten formował później na kształt ich turbanów.[7]
I tak dochodzimy wreszcie do rozwiązania zagadki. Leszczyński podczas swojego wygnania w Alzacji (między pierwszą a drugą utratą korony) zatrudniał na swym dworze miejscowych kucharzy, kredencerzy (odpowiedzialnych za nakrycie do stołu i przygotowanie potraw na zimno) oraz pasztetników (specjalistów od ciast). Ci ostatni zapewne podawali czasem alzacki kugelhopf swojemu pracodawcy, który musiał zauważyć, że niczym nie różni się on od polskiej baby. Najsłynniejszym pasztetnikiem-ciastkarzem, który zaczynał swoją karierę na dworze Leszczyńskiego, był Nicolas Stohrer (1706 – ok. 1781),[8] którego królewna Maria po ślubie z królem Francji zabrała ze sobą do Wersalu. Dla młodego Stohrera oznaczało to najlepszy wpis do CV, o jakim mógł zamarzyć, a także okazję, by spopularyzować tradycyjny wypiek ze swych rodzinnych stron na francuskim dworze. Problemem była tylko jego niemiecka nazwa – dla Francuzów nie do wymówienia i nie do zapisania; Francuzi, jeśli muszą, to piszą ją na mniej więcej tyle sposobów (cougloff, goglopf, gouglouff, guglhupf, kougelhopf, kouglhupf, kouglof itd.) co nazwisko Leszczyńskiego. O ileż prościej było nauczyć ich polskiego słowa „baba”, które Stohrer poznał pracując dla polskiego eks-króla![9] Już pół wieku później słowo to zaczyna pojawiać się w tekstach francuskich, na przykład w liście współautora Wielkiej Encyklopedii Francuskiej, Denisa Diderota, w którym opowiada kochance o ucztach u barona d'Holbach na zamku Grand-Val w południowej Francji (czyli już dość daleko od Alzacji, Lotaryngii i Wersalu):
Zostanę tu jeszcze przez tydzień. Niech Pani prosi Boga, abym nie umarł z przejedzenia. Przywożą nam tu codziennie z Champigny najbardziej zajadłe i srogie węgorze, do tego podają małe arbuzy astrachańskie i kiszoną kapustę, i kuropatwy w kapuście, i młode kuropatwy à la crapaudine, i babeczki [des baba], i pasztety, i tarty, i ze dwanaście żołądków by trzeba mieć, żeby to wszystko pomieścić […] Na szczęście zapijamy to w ilościach proporcjonalnych, więc wszystko wchodzi. | ||||
— Denis Diderot: Lettres à Sophie Volland, CVI: Au Grandval, le 24 septembre 1767, w: Œuvres complètes, red. J. Assézat, Maurice Tourneux, t. 29, Paris: Garnier, 1876, s. 246, tłum. własne
Tekst oryginalny:
|
W 1730 r. Stohrer postanowił otworzyć własną działalność i w pobliżu stacji końcowej powozów przyjeżdżającyh do Paryża od północy, przy ulicy Mont Orgueilleux (dziś Montorgueil 51), założył najstarszą działającą do dziś paryską ciastkarnię. Czy podawano w niej baby-kuglofy? Pewnie tak. Czy były nasączane rumem? Raczej nie od razu. XVIII-wieczne źródła dość konsekwentnie podają, że baby barwi się szafranem i ozdabia rodzynkami, ale o rumie nie wspominają. Jeszcze na początku XIX w. słynny smakosz Grimod de La Reynière już przypisywał wynalezienie baby Leszczyńskiemu, ale nie była to jeszcze baba rumowa.
Baba jest potrawą polską wynalezioną przez Stanisława Leczinskiego [sic], króla polskiego i wielkiego [sic] księcia Lotaryngii i Baru, władcę, który był wielkim smakoszem u schyłku swoich dni, a któremu nie była wcale obcą praktyka kuchenna. Szafran i rodzynki korynckie są głównymi przyprawami baby, jednakże niewielu kucharzy potrafi dobrze ją wykonać. | ||||
— Alexandre-Balthazar-Laurent Grimod de La Reynière: Manuel des amphytrions, Paris: Capelle et Renard, 1808, s. 170, tłum. własne
Tekst oryginalny:
|
Zresztą w przedrewolucyjnej Francji rum był rzadkością, głównie ze względu na zaporowe cła, którymi państwo chroniło producentów rodzimych koniaków i innych alkoholi. Dopiero na początku XIX w. nad Sekwanę zawitała z Anglii moda na poncz, którego składnikiem był sprowadzany z Karaibów rum z trzciny cukrowej. W latach 40. tegoż stulecia rum zaczął pojawiać się we francuskich przepisach na desery. I tak smakowita legenda o polskim królu, który macza suchy kuglof w rumie i nazywa go imieniem baśniowego bohatera, rozsypuje się jak domek z kart. Najlepiej podsumował to historyk jedzenia, pan Michael Krondl:
Francuzi uwielbiają opowiadać anegdoty o swoim jedzeniu, a jeśli jeszcze uda się skojarzyć potrawę z jakąś znaną postacią, to tym lepiej. Niektóre z tych opowieści są prawdziwe, wiele jest zmyślonych, a bywają i takie, co jak napoleonka czy kremówka składają się z warstw kruchego faktu i puszystej fikcji. Nie da się ich ładnie rozdzielić, a nawet gdyby udało się zeskrobać całe wypełnienie, to pozostała prawda może okazać się nieco sucha. | ||||
— Michael Krondl: Sweet Invention: A History of Dessert, Chicago Review Press, 2011, s. 171, tłum. własne
Tekst oryginalny:
|
Zanurzanie pojedynczych kawałków suchego ciasta w winie, kawie czy czekoladzie było niewątpliwie starą praktyką, ale to nie to samo co nasączanie całej baby przed podaniem. Kto zatem wpadł na taki pomysł? Tego nie wiemy, ale wiadomo na przykład, że w 1845 r. Auguste Julien, współwłaściciel ciastkarni przy placu de la Bourse w Paryżu, włączył do swojej oferty babeczki z kawałkami kandyzowanej skórki pomarańczy zamiast rodzynek i nasączane syropem na bazie rumu (albo kirschu). A że, jak już wiemy, Francuzi wolą te potrawy, które kojarzą im się z celebrytami, to nazwał tę babkę savarin (wym. sawa-rę)[10] – od nazwiska słynnego smakosza, który nazywał się Jean-Anthelme Brillat (1755–1826; wym. żanan-telm bri-ja), ale zmienił nazwisko na Savarin (a może zrobił to jego ojciec?), żeby dostać spadek po ciotce.[11]
Jeśli chodzi o charakterystyczny kształt baby czy gugelhupfa, który gdzieniegdzie nazywano też „głową Turka”, to podobne formy stosowali już starożytni Rzymianie ok. 200 r.n.e.[12] Z czego wynika, że historia zatoczyła koło – z dawnego Rzymu, przez Niemcy, Polskę, Alzację, Francję, z powrotem do Włoch i neapolitańskich babà al rum.
Przepis
Historia zatoczyła też koło, gdy do Polski trafiły przepisy na niby polskie baby, ale nasączane alkoholizowanym syropem. Oto jeden z nich, na babki z ponczem na bazie araku (w tej wersji poncz dolewa się do ciasta przed upieczeniem):
Poncz zwyczajny: Funt cukru umoczyć w wodzie, poprzednio jednak trzeba go obetrzeć o skórkę 6 cytryn, włożyć natychmiast w rondelek i zagotować na syrop; mając już wyciśnięty i sok z 6 cytryn, wlać do syropu najprzód kwartę araku, a potem sok cytrynowy, potrzymać tak pod przykryciem, wtedy zlać esencję do butelki […]
Babki ponczowe: Dwa funty pięknej mąki zarobić kwaterką letniego mleka, 4 łyżkami albo łutami gęstych drożdży, dodać 10 jaj całych i ćwierć funta cukru; zostawić w ciepłym miejscu pod przykryciem na noc; a nazajutrz rano, dodać funt przetopionego letniego masła i półkwaterek esencji ponczowej. Wyrobić ciasto dokładnie, małe foremki wysmarować świeżym masłem, napełnić do połowy ciastem, po chwili rośnienia, wsadzić w piec umiarkowany na 3 kwadranse. Wyjąć z foremek na gorąco. |
— Bronisława L[eśniew]ska: Kucharz polski jaki być powinien: książka podręczna dla ekonomiczno-troskliwych gospodyń, Warszawa: S.H. Merzbach, 1856, s. 368, 424 |
Przypisy
- ↑ René Goscinny, Albert Uderzo: Astérix : Le Combat des chefs, Paris: Hachette, 2013, s. 3
- ↑ Voltaire: Kandyd czyli optymizm, tłum. Tadeusz Boy-Żeleński, Warszawa: 1931
- ↑ Baba, w: Wielki Słownik Języka Polskiego, red. Piotr Żmigrodzki, Instytut Języka Polskiego PAN
- ↑ Maja Łozińska, Jan Łoziński: Historia polskiego smaku: Kuchnia, stół, obyczaje, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN, 2012, s. 173–174
- ↑ Baba, w: Elektroniczny słownik języka polskiego XVII i XVIII wieku, red. Włodzimierz Gruszczyński, Warszawa: Instytut Języka Polskiego PAN
- ↑ Michael Krondl: Sweet Invention: A History of Dessert, Chicago Review Press, 2011, s. 173
- ↑ Kugelhopf, w: Annie Perrier-Robert: Dictionnaire de la gourmandise, Paris: Robert Laffont, 2012
- ↑ Elizabeth Field: Stohrer, Nicolas, w: Darra Goldstein: The Oxford Companion to Sugar and Sweets, Oxford University Press, 2015, s. 657
- ↑ M. Krondl, op. cit., s. 171
- ↑ M. Krondl, op. cit., s. 172
- ↑ Larousse Gastronomique, red. Joël Robuchon, 1997, s. 141
- ↑ Melitta Weiss Adamson: Food in Medieval Times, Greenwood Press, 2004, s. 69
◀️ Poprzedni | 📜 Spis wpisów | Następny ▶️ |
⏮️ Pierwszy | 🎲 Losowy wpis | Najnowszy ⏭️ |
- Arak
- Baba
- Kirsch
- Kremówka
- Limoncello
- Poncz
- Rum
- Savarin
- August II
- August III
- Jean-Anthelme Brillat-Savarin
- Denis Diderot
- Joseph Gillers
- Alexandre-Balthazar-Laurent Grimod de La Reynière
- Stanisław Leszczyński
- Bronisława Leśniewska
- Maria Leszczyńska
- Ludwik XV
- Piotr Wielki
- Władysław IV Waza
- Zygmunt Gloger
- Nicolas Stohrer
- Neapol
- Paryż
- Alzatczycy
- Rzymianie starożytni
- Starożytność
- Nowożytność
- Przepisy
- Niemcy
- Rosja
- Turcja
- Włochy
- Kraków
- Warszawa