}} }}
Całkiem możliwe, że te podarki nie tyle wręczano, ile pozwalano je sobie wziąć. Na zjeździe krakowskim mogło to być wyposażenie komnat sypialnych na Wawelu „przepysznie ozdobione purpurą i szkarłatem, złotem, perłami i klejnotami”<ref>Jan Długosz, ''op. cit.''</ref> oraz właśnie talerze i kielichy ze szlachetnych kruszców, które po skończonej uczcie goście po prostu zabierali ze sobą. Trochę to tak, jakby gość hotelowy ukradł z pokoju ręcznik, a kierownictwo hotelu postanowiło zrobić mu z tego ręcznika prezent, ale cóż – takie były dawniej zwyczaje. W takiej sytuacji nic dziwnego, że zarówno goście, jak i kronikarze, większą uwagę przykładali do naczyń, niż do potraw i trunków, które się w nich znajdowały. Tym bardziej że na co dzień nawet przy królewskich stołach jadało się z talerzy wyciętych ze starego z czerstwego żytniego chleba, które później – nasiąknięte korzennymi sosami – zjadała służba.
Nieco więcej o jadłospisie krakowskiej uczty napisał w swoim poemacie de Machaut: