}}, tłum. własne }}
Toż to błąd na błędzie! Wszak „pączki” i „paczki” to zupełnie różne rzeczy, a czegoś takiego jak „punczki” to w ogóle nie ma. Dzień jedzenia pączków to przecież tłusty czwartek, a nie żaden tłusty wtorek. No i od kiedy powidła śliwkowe (i to z suszonych śliwek!) są tradycyjnym nadzieniem do pączków? Ach ci głupi Amerykanie, takie bzdury piszą!
Ale jak się nad tym zastanowić, to rozbieżności między polsko-amerykańskimi „punczkami” i rdzenno-polskimi pączkami pewnie nie wzięły się znikąd. A zatem skąd?
| wydawca = Instytut Języka Polskiego Uniwersytetu Warszawskiego
| rok = 2010
}}</ref> (z tym że akurat na Śląsku najczęściej nie mówi się ani „pączki”, ani „pónczki”, tylko „kreple” – ale do tego jeszcze wrócimy). A drogą migracji wymowa ta ewidentnie dotarła też za ocean, nad brzegi Wielkich Jezior, co niewątpliwie musiało nastąpić jeszcze zanim szkoły, radio i telewizja ujednoliciły polszczyznę na tyle, że w „Starym Kraju” nikt już dziś o „pónczkach” nie pamięta.
== Mięsopust prawy ==
}}</ref> Ale zdarzało się też, że jakaś lokalna społeczność, chcąc przebłagać Boga za grzechy w obliczu jakiejś katastrofy (no bo jak trwoga, to wiadomo, do kogo), zobowiązywała się do jeszcze surowszego postu niż ten nakazany odgórnie przez władze kościelne i ten zaostrzony post obowiązywał ich przez lata, dopóki jakiś biskup, czy nawet sam papież, go nie złagodził. Zwyczaje postne bywały więc różne z kraju na kraj, a nawet z diecezji na diecezję. Ogólnie rzecz biorąc, katolicy w całej Europie pościli w głębokim średniowieczu dłużej i surowiej; z czasem zasady te łagodzono, ale w Polsce liberalne nowinki zawsze potrzebowały więcej czasu, żeby się przyjąć. Polacy uchodzili więc przez wieki za szczególnie ostro poszczących, a o Mazowszanach mówiono nawet, że woleliby zabić człowieka (zwłaszcza takiego, co by sam złamał post), niż w piątek zjeść ser.<ref>''Ibid.'', s. 173</ref>
Poszczono w Polsce nie tylko w każdy piątek, ale też w soboty i środy, w wigilię każdego z kilkudziesięciu ważniejszych świąt, w tzw. [[Jeść zdrowo i z humorem#Dietetyka humoralna w praktyce|suche dni]] raz na kwartał, no a do tego jeszcze w adwencie i w Wielki Post, które niegdyś trwały dłużej niż dzisiaj. W sumie, średnio co drugi dzień był postny.<ref>''Ibid.'', s. 158</ref> Obecnie Wielki Post obejmuje 40 dni przed Wielkanocą, nie licząc sześciu niedziel, które są po drodze. Dawniej post zaczynał się jeszcze 17 dni wcześniej, ale już w średniowieczu ten dodatkowy post uznano za opcjonalny, tworząc tzw. przedpoście, czyli okres przygotowania do postu właściwego. Uważniejsi czytelnicy być może pamiętają, że o przedpościu wspominałem już, pisząc [[Bajgle, precle, obwarzanki|o preclach i obwarzankach]], czyli o tradycyjnie postnych wypiekach, oraz o wizycie księżnej mazowieckiej u polskiej królowej Jadwigi. Odwiedziny miały miejsce właśnie w przedpościu; święta Jadwiga zjadła wtedy tylko postne śledzie z obwarzankami, podczas gdy nie aż tak święta księżna raczyła się kurczakiem, rezygnując z opcji poszczenia.<ref>{{ Cyt
| nazwisko r = Przezdziecki
| imię r = Alexander
W prawosławiu nie ma Środy Popielcowej; Wielki Post zaczyna się w Czysty Poniedziałek, poprzedzony trzema tygodniami przedpościa, kiedy to stopniowo rezygnuje się z kolejnych kategorii produktów spożywczych. I tak, druga niedziela przedpościa zwana jest Mięsopustną, bo to ostatni dzień, kiedy jeszcze można jeść mięso. Przez kolejny tydzień wolno jeszcze spożywać nabiał, ale i z nim trzeba się pożegnać w Niedzielę Seropustną, czyli w niedzielę przed Czystym Poniedziałkiem. Być może kiedyś u katolików też obowiązywał taki system stopniowego wprowadzania postu.<ref>Nie udało mi się znaleźć jednoznacznego potwierdzenia tego domysłu.</ref> Jeśli tak, to „Niedziela Mięsopustna” byłaby jego pozostałością.
Jak już jesteśmy przy poście prawosławnym, to zwróćmy uwagę na jeszcze jedną rzecz. Jeśli Wielki Post zaczyna się w poniedziałek, to kiedy wypada ostatni dzień, żeby napiec mięsiwa, nasmażyć placków, czy w inny sposób wykorzystać zapasy jedzenia, które w poście trzeba by wyrzucić? Niedziela odpada, bo to dzień święty i o pracy w kuchni nie ma mowy. Piątek i sobota też odpadają, bo tak samo, jak dawniej u katolików, były to dni postne. A więc czwartek. I rzeczywiście, Grecy na przykład, obchodzą swój odpowiednik Tłustego Czwartku, czyli ''Tsiknopempti'' (co można by przetłumaczyć jako „Grylowy Czwartek”).
Może nasz Tłusty Czwartek też podpatrzyliśmy u wschodnich sąsiadów, przedłużając sobie w ten sposób ostatki aż do sześciu dni? Możliwe też, że zapustne swawole zaczynano odpowiednio wcześnie ze względów bezpieczeństwa; istniało wszak poważne ryzyko, że ostatkowa zabawa we wtorek nieopatrznie przeciągnie się już do Środy Popielcowej – a wiadomo przecież, że „we wtorek zapustny stoi diabeł za drzwiami karczmy i spisuje wychodzących z niej po północy.”<ref>{{Cyt
[[File:Karnawał na świecie.jpg|thumb|Zwyczaje zapustne na świecie: ''carnevale'' w Wenecji, ''carnaval'' w Rio de Janeiro, ''mardi gras'' w Nowym Orleanie oraz Tłusty Czwartek w Polsce. Co wybieracie?]]
Tłusty Czwartek jest też kulminacją karnawału w innych krajach, m.in. we Włoszech (''giovedì grasso''), w Hiszpanii (''jueves lardero''), Szwabii (''Schmotziger Donnerstag''), Luksemburgu (''Fetten Donneschdeg'') i Pikardii (''jeudi jeudyou''). W katolickich krajach południowosłowiańskich (Chorwacji i Słowenii) szczyt karnawału przypada na niedzielę zapustną, kiedy urządza się miejscową wersję chodzenia z turoniem. W krajach nordyckich najbardziej imprezowym dniem ostatków (''Fastelavn'') jest poniedziałek. Podobnie jest w Nadrenii, gdzie obchodzi się ''Rosenmontag'' (często tłumaczony jako „Różany Poniedziałek”, choć nazwa w rzeczywistości pochodzi od gwarowego „''roose''”, czyli „bawić się”), a także w Kornwalii, gdzie jest to Grochówkowy Poniedziałek (''Peasen Monday''), i w innych rejonach Anglii, gdzie tego dnia świętują Bitkowy Poniedziałek (''Collop Monday'', czyli dzień jedzenia bitek wieprzowych). Ale w większości krajów, w tym we Francji, apogeum karnawału to tradycyjnie ostatni możliwy dzień na zabawę, czyli Tłusty Wtorek.
Francuscy koloniści zwyczaj ten zawieźli do Ameryki, gdzie najsłynniejsza jest dziś nowoorleańska wersja Tłustego Wtorku, zwana z francuska ''mardi gras'' (wym.: ''mardi gra''). Kobiety z całych Stanów zjeżdżają się z tej okazji na ulicę Burbońską (''Bourbon Street'') w Nowym Orleanie, aby ku radości stojących na zabytkowych balkonach mężczyzn obnażyć swoje osobiste pączusie (nie mylić z miejscowymi ''beignets'', wym.: ''be-nie'', które są faktycznie odmianą pączków) w zamian za rzucane im z góry sznury zielonych, żółtych i purpurowych paciorków. Piękne święto, choć polskich pączków i tak nie przebije. W każdym razie wygląda na to, że w owym kulturowym tyglu, jakim są Stany Zjednoczone, doszło do pomieszania tradycji francuskiej z polską: Tłusty Czwartek przeniesiono na ten sam dzień, co ''mardi gras'', ale za to nowoorleańskie ''beignets'' zastąpiono polskimi ''punczkami''.
Wróćmy do idealnego pączka, którego opisałem u samej góry. Czy gdyby, zamiast lukru ze skórką pomarańczową, ozdobić go tylko cukrem pudrem, to nadal byłby pączkiem? Oczywiście, choć może nie tak dobrym. A gdyby go usmażyć w maśle zamiast w smalcu? Nadal pączek, przecież o „pączku w maśle” mówi się już od co najmniej XVI w. A prawda jest taka, że dzisiejsze pączki smaży się przeważnie w oleju rzepakowym lub palmowym i nie przestają być pączkami. A gdyby taki wyrób nadziać czymś innym niż konfitura różana? Też pączek, nawet jeśli naszprycuje się go jakimś tanim dżemem truskawkowym. A w ogóle bez nadzienia? To byłby już pączek beznadzienny, ale jednak nadal pączek…
Co w takim razie decyduje o pączkości pączka? Czy każdy smakołyk ze smażonego ciasta można nazwać „pączkiem”? Raczej nie, w końcu pączek to nie to samo co faworek, racuch czy naleśnik. Ale jeśli zajrzymy do dawnych książek kucharskich, to zobaczymy, iż dawni Polacy mieli nieco większe wątpliwości co do właściwej terminologii. Weźmy na przykład rękopiśmienny zbiór przepisów z końca XVII w., którym posługiwano się na dworze książąt Radziwiłłów. W większej części jest to przekład niemieckiej książki pt. ''Ein Koch- und Artzney-Buch'' (''Książka kucharsko-lekarska''). Otóż anonimowy tłumacz używał słowa „pączek” wszędzie tam, gdzie w oryginale pojawiało się słowo „''Krapfen''”. Ale czasami sam zauważał, że z kontekstu wynika, iż danej potrawy nijak „pączkiem” nazwać nie można, i dodawał swój własny komentarz, że to przecież bardziej naleśniki niż pączki:
{{ Cytat
W języku francuskim do tej pory ''beignet'' może oznaczać nie tylko pączki, ale też całą gamę innych produktów ze smażonego ciasta. I chyba takie, stosunkowo szerokie znaczenie miał też początkowo polski „''pączek''” – mógł to być jakikolwiek wyrób, na ogół kulisty, z czegoś obtoczonego w mące lub w cieście i usmażonego w tłuszczu. Wśród wielu rodzajów staropolskich pączków (ale zawsze wzorowanych na zachodnich ''Krapfen'' czy ''beignets'') można znaleźć m.in. pączki workowe (kulki ciasta gotowane w workach, a dopiero potem krojone na plastry i smażone) czy pączki strykowe (rzadkie ciasto wyciskane na gorący tłuszcz ze strzykawki cukierniczej; być może od nich wywodzą się pensylwańskie ''funnel cakes'', czyli „ciastka lejkowe”).
We francuskiej książce kucharskiej ''La cuisine classique'' (''Kuchnia klasyczna''), spisanej w połowie XIX w. przez Urbaina Dubois i Émile'a Émile’a Bernarda, którzy gotowali dla polskich i rosyjskich arystokratów, pojawia się nawet przepis na „''beignets'' po polsku”. Ale jeśli myślicie, że chodzi tu wreszcie o typowe polskie pączki, to muszę Was zawieźć. Jest to raczej coś w rodzaju polskich krokietów naleśnikowych, tyle że na słodko.
{{ Cytat