Oczywiście można te wątpliwości tłumaczyć w ten sposób, że im książka bardziej poczytna, tym większe ryzyko, że zostanie zaczytana do cna. A tym bardziej, jeśli chodzi o książkę kucharską, która ze względu na swój użytkowy charakter jest szczególnie narażona na zniszczenie. Co do tego, jak ta książka się właściwie nazywała, można sobie wyobrazić, że różni wydawcy drukowali to samo dzieło pod różnymi tytułami, co wcale nie należało do rzadkości. Tak czy inaczej, znaki zapytania pozostawały.
Odkrycia, które praktycznie rozwiało wszelkie wątpliwości co do faktycznego istnienia oraz treści ''Kuchmistrzostwa'', dokonała Switłana Bułatowa z działu rękopisów Biblioteki Narodowej w Kijowie. Ale chwilę – spytacie – jak to z działu rękopisów? Przecież chodzi o książkę drukowaną! No i to prawda, ale przypomnijmy, że chodzi też mówimy tu o przepisyprzepisach, czyli cośo czymś, co się ''przepisuje''. W czasach, kiedy nikt nie nosił w kieszeni telefonu z aparatem fotograficznym i funkcją OCR – ba, kiedy nie było nawet kserografów – zupełnie normalnym było to, że ludzie wybierali sobie ze z dostępnych im źródeł drukowanych interesujące ich receptury kulinarne i przepisywali je sobie ręcznie przepisywali do jakiegoś zeszyciku. Czasami powstawały w ten sposób całe wielkie rękopiśmienne księgi skompilowane z różnych źródeł, zarówno drukowanych, jak i pisanych ręcznie. I na taki właśnie manuskrypt, zatytułowany ''Zbiór dla kuchmistrza'', zwróciła uwagę pani Bułatowa.
{{clear}}