25 marca 2020 r.

Z wizytą w Soplicowie: Ostatnia uczta staropolska

Z Z widelcem wśród książek
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania

Na koniec z trzaskiem sali drzwi nawściąż otwarto.
Wchodzi pan Wojski w czapce i z głową zadartą,
Nie wita się i miejsca za stołem nie bierze,
Bo Wojski występuje w nowym charakterze,
Marszałka dworu. Laskę ma na znak urzędu,
I tą laską z kolei, jako mistrz obrzędu,
Wskazuje wszystkim miejsca i gości usadza.

Adam Mickiewicz: Pan Tadeusz, czyli Ostatni zajazd na Litwie: Historia szlachecka z roku 1811 i 1812 we dwunastu księgach wierszem, Lwów-Warszawa-Kraków: Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1921, księga XII, wersy 1⁠–⁠7

Tymi słowami rozpoczyna się ostatnia, XII księga Pana Tadeusza, nad powstaniem której musiały czuwać aż trzy muzy: Kaliope (ta od poezji epickiej), Talia (odpowiedzialna za elementy humorystyczne) oraz, niewymieniana wśród klasycznej dziewiątki, Gastronomia. Inspirację do tej księgi, jak już ustaliliśmy wczoraj, zaczerpnął Mickiewicz z dwóch dawnych książek kucharskich, przy czym z jednej (Kucharza doskonałego Wojciecha Wielądki) wziął tylko tytuł, a z drugiej (Compendium ferculorum Stanisława Czernieckiego) – całą resztę.

Księga XII jest niemal w całości poświęcona fikcyjnej wprawdzie, ale ważnej, bo ostatniej prawdziwie staropolskiej uczcie, która odbywa się w opuszczonym zamku Horeszków, półtora kilometra od Soplicowa. Wojski Hreczecha, istny człowiek renesansu, który jeszcze w poprzedniej księdze, aż do godziny 16, robił za kuchmistrza, teraz zastąpił packę na muchy laską marszałkowską i jest już mistrzem ceremonii. To on wita i usadza biesiadników, on też decyduje o tym, co, w jakiej kolejności i na czym zostanie podane.

Okazji do uczty jest aż trzy. Pierwsza to święto kościelne, „uroczysty dzień Najświętszej Panny Kwietnej”.[1] Wśród mickiewiczologów nie ma zupełnej zgody co od identyfikacji tego święta. Jedni twierdzą, że takiej uroczystości jak Matki Bożej Kwietnej nie ma, więc musi chodzić o Matki Bożej Zielnej, czyli święto Wniebowzięcia, obchodzone 15 sierpnia. Argumenty padają różne, od historycznych (Napoleon w rzeczywistości wkroczył na Litwę dopiero 24 czerwca 1812 r.) po klimatyczno-botaniczne (wiosna 1812 r. przyszła na Litwie późno i w marcu nie kwitły jeszcze kwiaty). Ale przecież poeta w księdze XI bardzo wyraźnie mówi, że była to jednak wiosna, a nie lato; poza tym święto Matki Bożej Kwietnej jednak istnieje, bo to dawna ludowa nazwa uroczystości Zwiastowania, obchodzonej 25 marca. Tego dnia matka Jezusa zachodzi w ciążę, a wojska francuskie (według Mickiewicza) zachodzą na terytorium Rosji; to pierwsze daje nadzieję na zbawienie ludzkości od grzechu, to drugie – na wskrzeszenie Polski z zaborów. Nadzieję, jak wiemy, złudną, ale o sromotnej klęsce Wielkiej Armii Napoleona (której Tadeusz i Hrabia najprawdopodobniej nie przeżyli) z poematu się nie dowiemy. Nastrój pozostaje do końca podniosły, radosny i pełen ufności w przyszłość.

Druga okazja to potrójne zaręczyny: Tadeusza z Zosią, Rejenta z Telimeną oraz Asesora z Teklą Hreczeszanką, „nie nadto młodą, już pono półwieczną”[2] córką mistrza dzisiejszej ceremonii. Trzecia wreszcie – to obecność w Soplicowie służących w armii francuskiej polskich żołnierzy, których – z gen. Dąbrowskim na czele – Sędzia uczcił, zapraszając ich na obiad. Zgodnie z życzeniem Dąbrowskiego, ma to być „obiad polski”, czyli zgodny z tym, jak Mickiewicz (a za nim Wojski) wyobrażał sobie kuchnię staropolską.

Spróbujmy więc – tak jak to już kiedyś zrobiliśmy ze zwykłą, codzienną soplicowską kolacją – odtworzyć, przynajmniej w drobnej części, jadłospis tej uczty. Jak to zrobimy? Zobaczymy, jakie potrawy lub składniki są wymienione w poemacie, a następnie poszukamy ich w Compendium ferculorum, żeby zobaczyć, jak się je przyrządzało.

Co oni tam jedli?

Opisując biesiadę, która miała być „ostatnią ucztą staropolską”, Mickiewicz pragnął w czytelniku wzbudzić poczucie straty: tej staropolskiej kuchni już nie ma, tych potraw nikt już nie zna, nikt nie pamięta ich smaku, nawet ich nazwy brzmią nieznajomo. Jak to uczynić? To proste: wziąć książkę kucharską sprzed stu kilkudziesięciu lat i wypisać z niej najdziwniejsze nazwy potraw i produktów.

Kto zrozumie, nie znane już za naszych czasów,
Te półmiski kontuzów, arkasów, blemasów,
Z ingredyjencyjami pomuchl, figatelów,
Cybetów, piżm, dragantów, pinelów, brunelów […]

— A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 144–147

Jest to pamiątka tylko owych biesiad sławnych,
Które dawano w domach panów starodawnych…
[3]
Mal. Aleksander Orłowski (1. poł. XIX w.)

Nie wiecie, co to za smakołyki? Nie szkodzi, Mickiewicz zakładał, że czytelnikom w jego czasach te nazwy też nic nie powiedzą; zresztą i jemu samemu chyba niewiele mówiły. W efekcie powstała dość przypadkowa lista słów, która raczej nie układa się od razu w jakieś sensowne menu. Za chwilę je sobie po kolei rozszyfrujemy, ale najpierw zobaczmy, skąd poeta je wziął.

Zasadnicza treść Compendium ferculorum czyli Zebrania potraw Stanisława Czernieckiego, którą Mickiewisz czytywał sobie, gdy tęsknił za polskim jedzeniem, ma starannie przemyślaną strukturę. Dzieli się ona na trzy rozdziały, każdy po sto przepisów (mniej więcej, bo autor trochę oszukuje z numeracją) na – odpowiednio – potrawy mięsne, rybne oraz mleczne i inne. Na końcu każdego rozdziału autor dorzucił jeszcze po dziesięć przepisów dodatkowych oraz po jednym „sekrecie kuchmistrzowskim”.

Owe trzy sekrety to receptury wymagające najwyższego kunsztu kulinarnego, dostępne najbardziej wtajemniczonym kuchmistrzom. Czerniecki dzieli się nimi z czytelnikiem niejako w prezencie. Pierwszy z tych sekretów to przepis na kapłona we flaszy. Polegał on na tym, żeby kapłona, czyli wykastrowanego, tuczonego koguta, obrać ostrożnie ze skóry, wepchać tę skórę do butelki, napełnić mieszanką mleka i jajek, zaszyć, a butelkę zakorkować i zanurzyć we wrzącej wodzie. Mieszanka pod wpływem ciepła pęczniała, napełniając i usztywniając skórę, co miało sprawić wrażenie, że cały kapłon zmieścił się we flaszce. Mięso podawano osobno, ale nie o mięso tu chodziło, lecz o iluzję, zaskoczenie i sprawienie, że gość „nie będzie bez podziwienia wielkiego”.[4] Tego akurat sekretu Mickiewicz w poemacie nie wykorzystał, ale do dwóch pozostałych jeszcze wrócimy.

Poeta, szukając pomysłów na opis uczty, wziął po trochę z każdego rozdziału, ale najbardziej dziwaczne nazwy składników i dań znalazł w tym ostatnim, który Czerniecki podsumował następującymi słowami (pogrubienie moje):

[…] W trzecim rozdziale […] włożyłem też galarety, kontuze, blamasie, arkas, obarzanki migdałowe, makarony […]
Stanisław Czerniecki: Compendium ferculorum albo Zebranie potraw, Kraków: w drukarni Jerzego i Mikołaja Schedlów, 1682, s. 92

No to wers 145 już mamy cały załatwiony. A kolejne dwa skąd się wzięły? Wydaje się, że nie z żadnego z trzech rozdziałów, ale z listy składników, które zdaniem Czernieckiego należało mieć przygotowane, jeśli ktoś zabierał się za przygotowanie porządnej uczty. Ów „memoriał generalny, czyli ogólną pamięć przygotowania na bankiet” umieścił Czerniecki na początku książki i spisał w nim kolejno różne rodzaje mięs, nabiału, kasz, owoców, warzyw, przypraw, przetworów, ryb i cukrów, a także wszelkie sprzęty kuchenne i stołowe oraz stanowiska pracy (w tym np. zamiataczy wyposażonych w miotły, łopaty i taczki, bo dużo jedzenia oznaczało przecież dużo resztek). Pośród korzeni, czyli przypraw, znalazły się takie:

[…] Szafran, cukier faryna [tj. puder], pieprz, imbir, cynamon, goździki, kwiat muszkatowy, gałki muszkatowe, kmin, migdały, ryż, rożenki [tj. rodzynki] wielkie, cybety, rożenki drobne, pistacje, pinole, dachtele [tj. daktyle], bronelle, figi, kasztany, kapary, […] amidam [tj. skrobia], dragant, tornosol [tj. płatki materiału – według Kitowicza z podartych gaci[5] – do barwienia potraw], piżmo […]
— S. Czerniecki, op. cit., s. 4

Nie wiadomo więc, czy Mickiewicz w ogóle znał znaczenie tych słów, bo trudno je tu wyczytać z kontekstu. Ale ich znaczenie to właśnie to, co nas najbardziej tu interesuje, bo bez tego nie zdołamy ułożyć naszego menu. A zatem po kolei:

Dalej inne potrawy, a któż je wypowie![6]
Fragment „memoriału generalnego przygotowania na bankiet” z Compendium ferculorum
Kontuza
Mdła papka dla chorych, zrobiona z rozgotowanego kurczaka, utłuczonego w moździerzu (stąd nazwa; w końcu kontuzja polega często na stłuczeniu), przetartego przez sito i rozrzedzonego rosołem. Żadnych przypraw poza pietruszką. Trudno to sobie wyobrazić na wystawnej uczcie, ani że coś o takiej konsystencji podano by na półmisku.
Arkas
Coś pomiędzy serkiem a galaretką. Gotujące się, mocno posłodzone, mleko zakwaszało się sokiem z cytryny, żeby się ścięło. Wrócimy do tego jeszcze, gdy dojdziemy do deserów.
Blemas, blamas
Deser podobny do arkasu, tylko postny, bo zrobiony z mleka migdałowego. Słowo pochodzi z francuskiego „blanc manger”, czyli „białe jedzenie”, co wydaje się dość adekwatnym określeniem.
Ingrediencje
Jakiekolwiek składniki.
Pomuchla, pomuchel
To po prostu dawna nazwa dorsza, zachowana do dziś w języku kaszubskim. Do ryb też jeszcze powrócimy.
Figatele, figatelle
To z kolei dawna nazwa klopsików, czyli kulek z siekanego mięsa (choć po włosku „figatelli ” to korsykańskie suszone kiełbasy wieprzowe). Mogły być gotowane, smażone lub pieczone, często zaprawiane na słodko, z rodzynkami. Podawano je jako dodatek do różnych potraw, na przykład zup.
Cybety
To słowo w Compendium pojawia się tylko w „memoriale”, ale w samych przepisach już nie, więc trudno odgadnąć, w jakim znaczeniu używał go Czerniecki. Może tu chodzić o cywet, czyli utrwalacz zapachu uzyskiwany z gruczołów okołoodbytniczych cywety afrykańskiej; o cybeby, czyli podłużne rodzynki; albo o pieprz kubeba.
Piżmo
Podobnie jak cywet, jest to utrwalacz zapachu, również pochodzący z gruczołów umieszczonych w tej samej części ciała, tylko że u innego ssaka, a mianowicie u piżmowca syberyjskiego. Jeśli do potrawy dodawano jakieś substancje zapachowe, to utrwalanie zapachu piżmem miało sens.
Dragant
Guma pozyskiwana z pni i gałęzi traganka gumodajnego. Jest jadalna (współcześnie oznaczana jako E413), więc można nią utwardzać np. różne galaretki.
Pinele, pinole, pinelle
Orzeszki piniowe, czyli nasiona sosny pinii. Czerniecki traktował je jako zamiennik pistacji.
Brunele, brunelle
Suszone śliwki.

Na razie mamy więc pojedyncze składniki, które może uda nam się jakoś wykorzystać. Ale żeby znaleźć konkretne potrawy, musimy sprawdzić inne fragmenty poematu. Jak przystało na polski obiad, zaczniemy od zup.

Zupy

Tu Maciej chleb umoczył w zupie…[7]
Mal. Willem Kalf (1662)

W całym Panu Tadeuszu naliczyłem pięć rodzajów tak ważnego elementu polskiej kuchni, jakim jest zupa. Polewkę piwnąchłodnik litewski omówiliśmy już wcześniej. Jackowi Soplicy, gdy ten starał się o rękę córki Stolnika Horeszki, podano „czarną polewkę”,[8] czyli czerninę (danie, nawiasem mówiąc, bardziej wielkopolskie niż litewskie). Miała ta zupa jednak swoją wymowę symboliczną, która raczej wyklucza jej podanie na przyjęciu zaręczynowym.

Niezidentyfikowaną bliżej zupę humorystycznie wyzyskał poeta w księdze XII jako zamiennik rymującego się z nią wulgaryzmu – w miejscu, gdzie Maciek Dobrzyński ostro krytykuje Napoleona:

[…] Słyszałem, że już podpadł pod klątwy biskupie;
Wszystko to jest...” Tu Maciej chleb umoczył w zupie,
I jedząc, nie dokończył ostatniego słowa.

— A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 396–398

Natomiast opis interesującej nas tu biesiady zaczyna się od dwóch zup, wziętych prosto z Compendium ferculorum:

I wnet zaczęli wchodzić parami lokaje
Roznoszący potrawy: barszcz królewskim zwany
I rosół staropolski sztucznie gotowany,
Do którego pan Wojski z dziwnymi sekrety
Wrzucił kilka perełek i sztukę monety
(Taki rosół krew czyści i pokrzepia zdrowie).

— A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 137–142

Pewna mickiewiczolożka, która się umyślnie powstrzymała od wgryzania się w znaczenie nazw tych „tajemniczych potraw”, aby nie dać ulecieć bajkowej magii „zagadkowych smaków”, ogłosiła, że od czasów Mickiewicza „właśnie te dwie zupy – biała i czerwona! – zawsze stać będą na narodowym stole, żeby nie wiem co.”[9] Sęk w tym, że jeśli jednak postaramy się je rozszyfrować (a to właśnie zaraz zrobimy), to ten patriotyczny obraz zup w barwach narodowych rozpadnie się jak domek z kart. Zacznijmy od barszczu królewskiego i sprawdźmy, czy faktycznie był czerwony. Tak się składa, że od tej właśnie zupy zaczyna się trzeci rozdział Compendium.

Mocno grzybowy (stąd brązowy kolor) żurek ze śledziem przyrządzony przez Giena Mientkiewicza na zakwasie Arka Andrzejewskiego, czyli nieco uproszczona wersja barszczu królewskiego (Noc Śledziożerców w Szczecinie, luty 2020 r.)
Barszczu weźmij z żytnich otrąb prostego rzadkiego; włóż rybę suchą, to jest szczupaka albo certę, łososia suchego, karpia dunajskiego, wyziny wędzonej albo świeżej, jesiotra suchego, cebulę całkiem, którą dawając wyrzucisz, śledzi moczonych, tak dunajeckich, jako i morskich, grzybów suchych, krupek tatarczanych drobnych, kminu. Warz to społem a kosztuj, soli według smaku dodawszy. Daj na misę, będzie dobrze.
— S. Czerniecki, op. cit., s. 71

Będzie dobrze, ale nie czerwono. Jest to bowiem barszcz nie z buraków, ale z żytnich otrębów, czyli coś, co dzisiaj nazwalibyśmy „barszczem białym”. Do dziś zachował się taki barszcz, zwany też „żurkiem” (tak, wiem, w niektórych częściach Polski to dwie różne zupy), w wersji świątecznej, gotowany na wędzonce, a podawany z kiełbasą, boczkiem i jajkiem. Za to w zapomnienie odszedł, dawniej znacznie częstszy, barszcz/żur postny, gdzie przeważnie jedyną wkładką był solony śledź. Tu mamy do czynienia właśnie z taką rybną wersją tej zupy, ale w wydaniu królewskim, czyli na bogato. Oprócz taniego śledzia mamy tu też drogie ryby, jak szczupak, łosoś, czy jesiotr, mamy też grzyby (zapewne nawet więcej niż dwa), a wszystko zagęszczone drobną kaszką gryczaną i doprawione kminem.

A co z drugą zupą? Wzmianka o perłach i monecie oraz „dziwnych sekretach” wskazuje bez wątpienia, że to trzeci sekret kuchmistrzowski Czernieckiego. Ale jeśli wczytać się w ten przepis, to widać, że to receptura na nie tyle danie obiadowe, co kolejną miksturę dla obłożnie chorych.

Sekret ten bardzo dobry i doświadczony na chorych źle się mających i już o zdrowiu desperujących, który tak zrobisz:
Weźmij barana ćwierć poślednią; kapłona skubionego niepłukanego; kuropatw cztery skubionych niepłukanych; jelenia pieczeń świeżą, mięsistą, niepłukaną; wołową pieczeń średnią, świeżą, niepłukaną. Nie sól wszystkiego nic; pozatykaj na rożny u wolnego ognia, piecz powoli nie polewając, a gdy się już dobrze dopieka, pozdejmuj na misy. Pokol nożem albo poprzekrawaj prędko, a polewkę wypuść i wyciśnij; wlej w szklane naczynie, które bez śruby być ma. Włóż pereł sznurek i czerwony złoty włóż, zawiąż bardzo dobrze męcherzyną [tj. pęcherzem] w kilkoro złożywszy i obwiń w płótno. Włóż w wodę zimną w kocioł a wstaw na ogień; warz mocno przez godzin cztery, a po czterech godzinach weźmij to z tym naczyniem, odwinąwszy płótno idź do chorego, który żeby był wtenczas na czczo, a tam odwiąż męcherzynę, nalej łyżek półtorej choremu, a daj mu ciepło wypić. Nakryć go, żeby się pocił. Czerwony złoty i perły schowasz. Nie trzeba więcej tego sekretu zażywać w jednej chorobie, tylko raz; za łaską Bożą uzna chory meliorację [tj. poprawę], jeżeli się pocić będzie.
— S. Czerniecki, op. cit., s. 96

„Rosół staropolski sztucznie gotowany,
Do którego pan Wojski z dziwnymi sekrety
Wrzucił kilka perełek i sztukę monety…”
[10]
Mal. Jan Brueghel starszy (1618)

Widać, że tym „przezacnym”,[11] jak określił go sam Czerniecki, specyfikiem mogli się leczyć tylko najbogatsi chorzy. Z całego jelenia, wołu, ćwierci barana, czterech kuropatw i jednego kapłona uzyskujemy półtorej łyżki mięsnego soku, którą należy podać pacjentowi, aby chorobę wypocił. Brzmi to jak jeden z pomysłów pana Jerzego Zięby, tym bardziej, że kuchmistrz musiał od chorego zapotrzebować sznur pereł i złotą monetę, a na koniec je schować – no i gdzie, jeśli nie do kieszeni? Raczej wątpliwe, żeby ich obecność w wywarze miała jakikolwiek wpływ na jego właściwości zdrowotne, smak czy nawet kolor. Jeżeli ktoś myślał, że jeśli to barszcz był biały, to może rosół na czerwonym złotym był ową czerwoną zupą, to raczej się zawiedzie, bo czerwony złoty był z koloru złoty, a nie czerwony, a poza tym złoto nie rozpuszcza się w wodzie (chyba że królewskiej, a ta nie nadaje się do konsumpcji). Trzeba założyć, że rosół ten, tak jak każdy dobry rosół, nawet gotowany bez złota, był barwy złotej – a więc ani czerwony, ani biały.

Na potrzeby naszej rekonstrukcji proponuję wziąć jednak inny przepis na rosół. Nie na rosół-lekarstwo o wątpliwej zresztą skuteczności, ale porządny rosół obiadowy. Akurat od takiego właśnie przepisu zaczyna się pierwszy rozdział Compendium.

Sposób robienia polskiego rosołu taki: Weźmij materię mięsną wołową albo cielęcą, jarząbka albo kuropatwę, gołębie i cokolwiek mięsnego jest, to być może do rosołu gotowano i zwierzyny wszystkie. Wymocz, wysoluj pięknie i ułóż w garnku, ociągnij. Ten zaś rosół w którymeś ociągał, kiedy się podstoi, przecedź przez sito i wlej w tę materię mięsną. Włóż pietruszki, masła, przysól, odszymuj, a gdy dowre, daj gorąco na stół. Trzeba też wiedzieć, że na każdy rosół włożyć co potrzeba, żeby wodą albo wiatrem nie śmierdział, to jest pietruszki albo kopru, cebulę albo czosnku, kwiatu muszkatowego albo rozmarynu, albo całkiem pieprzu według smaku i upodobania.
— S. Czerniecki, op. cit., s. 13

No i to jest polski rosół, jaki znamy! Ten przepis mało zmienił się do dzisiaj, a jak na kuchnię staropolską, jest całkiem oszczędny w egzotycznych przyprawach (tylko kwiat muszkatołowy i pieprz), są za to swojskie zioła, jak pietruszka, koperek i rozmaryn. Brakuje tylko makaronu. Ale makaron nie jest jedynym możliwym dodatkiem do zupy, a skoro już wiemy, że na stole pojawiły się figatelle, to nie byłoby od rzeczy założyć, że właśnie jako garnir do rosołu. A więc do przepisu na rosół dorzućmy jeszcze przepis na figatelle.

Limonata (rosół zakwaszony limonką) z figatellami ulepionymi przez moją siostrzenicę na warsztatach w Muzeum Pałacu Jana III w Wilanowie
Weźmij cielęciny albo kapłona, mięsa wołowego albo zwierzyny, albo chudego świeżego wieprzowego. Odbierz żyły i usiekaj drobno. Weźmij łoju kruchego wołowego albo skopowego [tj. baraniego], albo jeleniego, odbierz żyły i usiekaj drobno, jako najlepiej. Zetrzyj chleba drobno białego albo usiekaj, zmieszaj to wszystko społem, przydawszy jajec kilka. Dasz pieprzu i gałki [muszkatołowej]. Rób jakiekolwiek chcesz figatelle, małe lub wielkie, warzone albo pieczone, a jeżeli też będziesz chciał, a potrzeba będzie, przydasz rożenków [tj. rodzynków], lubo małych, lubo wielkich, lubo też obojga, według potrzeby. Zrobiwszy, spuść na wrzącą wodę, a jeżeli same będziesz chciał dać, odwarzywszy odbierz pięknie, włóż pietruszki. A kiedy też insze potrawy będziesz chciał zażyć, według potrzeby już odwarzone włożysz. Do pieczenia zaś z tejże materii robić będziesz wielkie jako bułki grochowego chleba, obwinione w odzieczki [tj. chustki], a przydawszy rożenków obojga, wsadzić na patelli w piec, albo na brytfannie, a upieczone kraj na grzanki, albo dawaj, lubo na potrawę, lubo same z rosołem, albo jakim chcesz saporem [tj. sosem].
— S. Czerniecki, op. cit., s. 16

Dania rybne

Wielkie magnackie uczty na ogół ciągnęły się po kilka dni, a przy ówczesnej częstotliwości dni postnych (m.in. każda środa, piątek i sobota), nie dało się nie zahaczyć o jakiś post. Uczty w takim wypadku nie przerywano, tylko zmieniano jadłospis z mięsnego na rybny. Stąd w Compendium ferculorum cały osobny rozdział poświęcony wyłącznie daniom postnym. Mickiewicz skrócił ucztę do jednego tylko dnia, ale umieścił w niej dania zarówno mięsne, jak i rybne. Widzieliśmy to już przy zupach, gdzie obok mięsnego rosołu pojawił się postny barszcz. Proponuję trzymać się tej konwencji w naszej rekonstrukcji i do każdego dania mięsnego dodać rybną alternatywę. A ponieważ poeta nieco więcej uwagi poświęcił rybom, to od nich zaczniemy.

Owe ryby! Łososie suche, dunajeckie,
Wyzyny, kawijary weneckie, tureckie,
Szczuki główne i szczuki podgłówne, łokietne,
Flądry i karpie ćwiki, i karpie szlachetne!

— A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 148–151
Owe ryby![12]
Mal. Frans Snyders (1630)

Tutaj też widać, że Mickiewicz po prostu wypisał różne gatunki ryb ze wspomnianego już „memoriału generalnego”, czyli listy produktów z początku Compendium. Pełna lista „rybnych potrzeb” wygląda następująco:

Łososie świeże i suche, gdańskie i dunajeckie, czeczugi, jesiotry świeże, słone i wędzone, pstrągi, brzany, śliż, kiełbie, lipienie, certy świeże i suche, głowacze, węgorze świeże i suche, rzeczne ryby różne, słone ryby, wyzina świeża, wyzina słona, wyzina wędzona, śledzie, kawior wenecki, kawior turecki, śledzie dunajskie, śledzie wędzone, perki, flądry, platajki, szczuki główne, szczuki podgłówne, szczuki łokietne, szczupaki półmiskowe, obłączki, karpie dunajskie, karpie ćwiki, karpie półmiskowe, okonie, karasie, leszcze, liny, sztokfisz, dorsz, pomuchle, amernice, ostrygi, żółwie, ślimaki, raki.
— S. Czerniecki, op. cit., s. 5
Szczupak niekrojony, na troje gotowany, w wykonaniu Norberta Sokołowskiego z Muzeum Pałacu w Wilanowie

„Wyzina” to inna nazwa bieługi, dużej ryby jesiotrowatej. Szczuka to to samo co szczupak, przy czym ryba ta nosiła różne nazwy w zależności od wieku i rozmiaru. Czerniecki rozróżnia obłączki (najmniejsze), dalej szczupaki półmiskowe, łokietne, podgłówne i główne. Karpie podobnie dzieli na ćwiki i półmiskowe, te ostatnie przemianowane przez Mickiewicza na „szlachetne”. Widzimy też w tym spisie wspomnianą wcześniej pomuchlę – tuż obok dorsza, choć pisałem już, że dorsz i pomuchla to to samo. Ale niektóre ryby tego samego gatunku nazywano też różnie w zależności od akwenu pochodzenia. Dorsza bałtyckiego nazywano więc „pomuchlą”, a złowionego gdzie indziej – „dorszem”.

Tak więc gatunków ryb mamy sporo, ale co z konkretnymi potrawami? Tu już trochę gorzej; Mickiewicz w opisie uczty wspomniał o tylko jednym rybnym specjale, który podano pod koniec biesiady jako danie popisowe kuchmistrza Hreczechy.

W końcu sekret kucharski: ryba niekrojona,
U głowy przysmażona, we środku pieczona,
A mająca potrawkę z sosem u ogona.

— A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 152–154

Jest to oczywiście drugi sekret kuchmistrzowski na „jedną rybę całą, nierozdzielną, na troje gotowaną”, z tym że u Czernieckiego jest „warzony środek […], smażona głowa, a ogon pieczony”,[13] czyli trochę inny układ. No i nie może to być jakakolwiek ryba, tylko szczupak, bo jest zarazem rybą odpowiednio szlachetną i odpowiednio długą. Koncept jest w sumie dość prosty: szczupaka trzeba nadziać na rożen i opiekać nad węglami; część, która ma być gotowaną, obwija się szmatką i polewa posoloną wodą z octem, część smażoną polewa się olejem i posypuje mąką; a część pieczoną po prostu się piecze. A tak wygląda cały przepis podany przez Czernieckiego:

Część smażona szczupaka posypuje się bułką tartą.
Weźmij szczukę jako wielką chcesz, ogól trochę od głowy, w środku zostaw łuskę, od ogona też trochę ogól; spraw, natknij na rożen mięsny. Ten środek z łuską obwiń chustą, a obwiąż sznurkami, zmaczawszy tę chustę w occie winnym osolonym. Potrząśnij [tj. posyp] też solą głowę i ogon, a przyłóż do wolnego ognia, piecz i obracaj. Miej ocet winny solony w rynce [tj. glinianym rondelku] przy ogniu, który by wrzał, a polewaj nim często chustę, którąś obwinął szczukę. Głowę też wcześnie pozynguj [tj. posmaruj] oliwą albo olejem, albo masłem, a potrząśnij trochę mąką pszenną i drugi raz, i trzeci raz to czyń, to się smażyć będzie. A ogon na ostatku, gdy się rumienić pocznie, pozynguj także, czym chcesz, ale mąką nie potrząsaj. A gdy rozumiesz, że już gorąco, zdejmij z rożna, chustę odwiń. Będziesz miał szczukę smażoną, warzoną i pieczoną.
— S. Czerniecki, op. cit., s. 67–68

To była jedyna potrawa rybna wymieniona w księdze XII, ale na szczęście nie jedyna w całym Panu Tadeuszu:

[…] U Moskalów lada jenerał, Mospanie,
To tak świeci się w złocie jak szczupak w szafranie.

— A. Mickiewicz, op. cit., księga IV, wersy 402–403

U Mickiewicza szczupak w szafranie robi wprawdzie tylko za element poetyckiego porównania, ale było to swego czasu jedno z ulubionych dań rybnych polskiej szlachty, a szafran – jedną z ich ulubionych przypraw. Czerniecki opisywał typowo polskie potrawy właśnie jako „szafranne [i] pieprzne”.[14] Ale, że szczupak już był, to teraz w szafranowym sosie zróbmy sobie łososia, który – według Czernieckiego – „w naszej Polszcze jest najsubtelniejszego smaku.” Pierwszy przepis drugiego rozdziału Compendium jest właśnie na „łososia [na] żółto po królewsku”.

Weźmij łososia, oczesz [tj. oskrob], zrysuj [tj. wypatrosz], grzbiet wyjmij, dzwona na szpilki włóż. Pietruszki w kostkę i wzdłuż nakraj. Wstaw w kotle, zasoliwszy dobrze. A gdy dowiera [tj. dogotowuje się], zdejmij z ognia. Tę polewkę odlej osobno, co łosoś wrzał, przelej wodą, żebyś sól spłukał. A gdy masz dawać, wlej gąszcz [tj. przecier warzywny], jaki masz, wlej wina, octu winnego trochę, cukru według smaku, pieprzu, szafranu, cynamonu, rożenków wielkich, limonii w talarki. Przywarzaj a kosztuj, a jeżeli trzeba przydać soli, tedy onej polewki, w której wrzał łosoś, przylewaj według smaku.
— S. Czerniecki, op. cit., s. 46


A na trzecie danie rybne weźmy jeszcze jeden przepis Czernieckiego, żeby jakoś wykorzystać tego karpia i pinelle, które już sobie przygotowaliśmy.

Oczesane ryby zrysuj a na dzwona pokraj; cebule, pietruszki drobno nakraj; włóż w kociołek albo rynkę, zasól według smaku. Wsyp ochędożonych [tj. łuskanych] pinelli, włóż masła albo oliwy, pieprzu, gałki. Warz, a podsadziwszy, daj na stół.
— S. Czerniecki, op. cit., s. 51

Dania mięsne

Zresztą zaś mięs wszelakich był wielki dostatek…[15]
Mal. Alexander Adriaenssen (XVII w.)

Przejdźmy do mięs. Tu musimy w jeszcze większym zakresie polegać na własnej fantazji, bo poeta żadnej potrawy mięsnej w opisie uczty nie wymienił. Wiemy tylko z księgi XI, a więc z opisu przygotowania uczty, że mięs było dużo i różnych.

Inni na rożny sadzą ogromne pieczenie
Wołowe, sarnie, combry dzicze i jelenie;
Ci skubią stosy ptactwa, lecą puchów chmury,
Obnażają się głuszce, cietrzewie i kury. […]
Zresztą zaś mięs wszelakich był wielki dostatek,
Co się zgromadzić dało i z domu, i z jatek,
I z lasów, i z sąsiedztwa, z bliska i z daleka […]

— A. Mickiewicz, op. cit., księga XI, wersy 138–149

Głównie, jak widać, były to mięsa pieczone. Co ciekawe, Czerniecki nie umieścił w swoim Compendium prawie żadnych instrukcji, jak piec mięso. Pewnie uznał, że nie ma o czym pisać; nabijasz na rożen i opiekasz nad ogniem, żadna filozofia. Dlatego zdecydowana większość jego przepisów jest na mięsa duszone lub gotowane. Ale pod koniec pierwszego rozdziału zamieścił na szczęście dziesięć dodatkowych receptur na kondymenty, czyli sosy, do pieczystego: grzybowy, czosnkowy, musztardowy, jałowcowy, kalafiorowy, kaparowy, limonkowy, sardelowy (anchois), ostrygowy… Ale my wybierzemy ten najprostszy, a zarazem chyba najbardziej polski, czyli cebulowy.

Na rożny sadzą ogromne pieczenie wołowe…[16]
Pieczeń po huzarsku, czyli z cebulowym kondymentem, w wykonaniu pani Moniki Śmigielskiej, autorki bloga „Kuchenny Kredens”, gdzie można też znaleźć badziej współczesny przepis.
Cebuli surowej usiekaj tak drobno jako mak, zmieszaj z młodym masłem, pieprzem, kładź w nakrawane gorące pieczyste, a daj gorąco.
— S. Czerniecki, op. cit., s. 42

Ponacinana pieczeń wołowa, w nacięcia której nakłada się farsz cebulowy, to potrawa, która w polskiej kuchni funkcjonuje do dzisiaj. W XIX w. nazwano ją „pieczenią po huzarsku”, bo pasy żółtego nadzienia na rumianej pieczeni przypominały naszym przodkom ozdobny szamerunek na huzarskich mundurach.

Z poetyckiego przekazu wiemy też, że na uczcie podano pieczony drób. Co więcej, nie zagospodarowaliśmy jeszcze kawioru, o którym również wiemy, że był. Okazuje się, że pieczony kapłon doskonale się łączy z kawiorem (jeśli wierzyć Czernieckiemu). Oto ostatni, setny, przepis z pierwszego rozdziału jego dzieła:

Upiecz kapłona dobrego, a gorącego ponakrawaj. Weźmij kawioru przepłukanego, a masła niesłonego, zmieszaj a nakładaj kapłona gorącego, przydawszy pieprzu, a daj gorąco na stół.
— S. Czerniecki, op. cit., s. 37

Nie będziemy tu rozstrzygać, czy ma to być kawior wenecki czy turecki. Każdy może nałożyć takiego, jaki ma.

A żeby wykorzystać brunelle, czyli suszone śliwki, zrobimy sobie potrawę z mięsa duszonego, dajmy na to, cielęcego. Przepis na „potrawę z brunellami” opisał Czerniecki tymi słowami:

Weźmij […] cielęciny, […] ochędoż, rozbierz w członki, nakraj cebulę i pietruszki drobno. To wszystko włóż w rynkę i masła dobrego, soli. Warz, a gdy dowiera, włóż brunelli i cukru. Przywarz, przydawszy pieprzu i gałki [muszkatołowej], i trochę octu winnego, a daj na stół.
— S. Czerniecki, op. cit., s. 21

Wety

Pora na deser, na który, jak już wiemy, będą arkasy i blemasy. Zacznijmy od arkasu.

Arkas cytrynowy w formie piramidy, podany z szafranową gruszką, płatkami migdałowymi i sosem śliwkowo-korzennym, zrobiony przez moją siostrzenicę na warsztatach w Muzeum Pałacu Jana III w Wilanowie
Mleka weźmij słodkiego, ile chcesz, wstaw w pięknym naczyniu, włóż cukru, a gdy zwierać będzie, wyciśnij cytrynę albo winnego octu łyżkę wlej. A gdy się zewre, lej w koszyczki na to zgotowane, żeby materia grubsza zostawała, a subtelna wyciekła. A polawszy talerz wódką różaną, wyłóż z koszyczka na talerz, a pocukrowawszy daj. Możesz też szafranu do mleka przydać, jeżeli chcesz.
— S. Czerniecki, op. cit., s. 91

Czerniecki nie wspomina o tym w przepisie, ale jeśli arkas nie zestali się tak, jak powinien, to można go usztywnić dragantem.

Nadal trzymamy się zasady, że na każdą potrawę niepostną przypada jedna postna. Pora zatem na blamas, który byłby zupełnie wegański, gdyby nie dodatek wspomnianego już wcześniej piżma. Tego ostatniego dodaje się po to, żeby aromat nie wywietrzał.

Polewkę weźmij. Migdałów ochędożonych, które bardzo dobrze utłuczesz w moździerzu i uwiercisz w donicy, i rozpuścisz tą polewką, którą wprzód przeprawisz przez gęstą serwetę, a potem przez worek lać będziesz na misę. Wprzód jednak polewkę zaprawisz według smaku, cytryn świeżych, wina, cynamonu całkiem, goździków, piżma i z tym przywarzywszy, rozpuść migdały.
— S. Czerniecki, op. cit., s. 88–89

Co ciekawe, Czerniecki podaje też w swojej książce recepturę na blamas postny (i też nie wegański), który robi się na galarecie rybnej.

Arcyserwis

Znacznie więcej uwagi niż samym potrawom poświęcił Mickiewicz ozdobie stołu, a konkretnie – wielkiemu porcelanowemu serwisowi.

Ewolucja serwisu stołowego w skrócie: od 1763 do 2020 r.

Tymczasem goście, potraw czekający w sali,
Z zadziwieniem na wielki serwis poglądali,
Którego równie drogi kruszec jak robota.

— A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 25–27

Co to takiego, ów serwis? Wyobraźcie sobie trzymacz do solniczki i pieprzniczki. Czasem można spotkać takie bardziej rozbudowane, z ampułkami na ocet i oliwę, czy uchwytem na serwetki. A teraz wyobraźcie sobie taki zestaw, ale rozbudowany do monstrualnych rozmiarów, tak że zajmuje pół stołu, a do tego bogato zdobiony. Coś takiego właśnie nazywano serwisem, albo z francuska „surtout de table” (wym.: sjur-tude tabl, dosłownie: „na całym stole”).

Ten serwis, który Wojski na specjalną okazję wydobył z soplicowskiego lamusa, był olbrzymi nawet jak na barokowe standardy. Na tafli wielkości „karetnego koła”[17] stało co najmniej trzydzieści „niewielkich z porcelany wydętych” figurek „w polskich strojach”.[18] Figurki te przedstawiały scenę z życia polskich sejmików – kampanię wyborczą, liczenie głosów, nieskuteczne weto, radość zwycięzcy i rozpacz żony przegranego. Nie będę się tu wdawał w szczegóły; kto chce, niech przeczyta opis Hreczechy, który pan Podkomorzy skwitował słowami: „prawda, że sejmik ciekawy, ale my głodni, każ Wać przynosić potrawy.”[19]

Tymczasem goście, potraw czekający w sali,
Z zadziwieniem na wielki serwis poglądali, […]
Dziś ze skarbca dobyty zajął środek stoła
Ogromnym kręgiem na kształt karetnego koła.
[20]
Ryt. Kazimierz Mrówczyński (1898)

Zamiast tego, skupmy się na tym, co w tym serwisie było z produktów spożywczych, choć oczywiście były one bardziej do ozdoby niż do jedzenia – coś, jak współczesne dekoracje tortów z cukrowego fondantu (np. takie cuda, jak moja siostra robi). Uwaga, teraz będzie dłuższy kawałek trzynastozgłoskowca, ale myślę, że warto przeczytać do końca.

Na krawędziach naczynia stoją dla ozdoby
Niewielkie z porcelany wydęte osoby…
[21]
Serwis z porcelany miśnieńskiej (ok. 1760), Muzeum Sztuki przy Szkole Wzornictwa w Providence.

Serwis ten był nalany ode dna po brzegi
Piankami i cukrami białymi jak śniegi:
Udawał przewybornie krajobraz zimowy;
W środku czerniał ogromny bór konfiturowy:
Stronami domy, niby wioski i zaścianki,
Okryte zamiast szronu cukrowymi pianki […]
Ale tymczasem wielki serwis barwę zmienił
I odarty ze śniegu już się zazielenił,
Bo lekka, ciepłem letnim powoli rozgrzana,
Roztopiła się lodu cukrowego piana
I dno odkryła, dotąd zatajone oku;
Więc krajobraz przedstawił nową porę roku,
Zabłysnąwszy zieloną, różnofarbną wiosną.
Wychodzą różne zboża, jak na drożdżach rosną,
Pszenicy szafranowej buja kłos złocisty,
Żyto ubrane w srebra malarskiego listy
I gryka wyrabiana sztucznie z czekolady,
I kwitnące gruszkami i jabłkami sady.
Ledwie mają czas goście darów lata użyć.
Darmo proszą Wojskiego, żeby je przedłużyć:
Już serwis, jak planeta koniecznym obrotem,
Zmienia porę, już zboża malowane złotem,
Nabrawszy ciepła w izbie powoli topnieją,
Już trawy pożółkniały, liścia czerwienieją,
Sypią się, rzekłbyś, iż wiatr jesienny powiewa;
Na koniec owe chwilę przedtem strojne drzewa –
Teraz, jakby odarte od wichrów i szronu,
Stoją nagie; były to laski cynamonu
Lub udające sosnę gałązki wawrzynu,
Odziane zamiast kolców ziarenkami kminu.
Goście pijący wino zaczęli gałązki,
Pnie i korzenie zrywać i gryźć dla zakąski.

— A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 35–40, 159–184

Lekka, ciepłem letnim powoli rozgrzana,
Roztopiła się lodu cukrowego piana…
[22]
Krzak rozmarynowy oblany pianą (która zdążyła już częściowo spłynąć) i obłożony ulipkami – dzieło pani Marty Stelmach na konkurs „Smaki Lubelszczyzny” (2013).

Krajobraz zimowy zrobiony z „piany”, czyli bitej śmietany na słodko, to jeszcze jeden koncept na barokową iluzję kulinarną wzięty z Compendium Czernieckiego. W wersji oryginalnej lało się ją na krzak rozmarynu, który z kolei obkładało się ulipkami, czyli krótkimi rurkami z kremem. Razem miało to udawać choinkę przykrytą czapą śniegu i leżące wokół niej szyszki. A robiło się to tak:

Weźmij śmietany gęstej słodkiej tak wiele, jak potrzeba. Przydaj cukru tłuczonego. Rób puszką, której do ciasta używasz [tj. ubijaj w metalowym naczyniu], tak długo, aż się piana wezdmie […] Możesz […] na misę krzak rozmarynowy postawić, a na niego pianę lać, który tak postawisz: chleba rżanego [tj. żytniego] rozkrój bochen na dwoje płasko. Z jednej części ośródkę wybierz, a masłem na to miejsce podlep i przyciśnij do misy, żeby to masło trzymało chleb mocno. A w ten chleb wsadź krzak rozmarynu, a będziesz lał pianę, a obsadziwszy ulipkami i pocukrowawszy, dasz na misę.
— S. Czerniecki, op. cit., s. 90

Ale goście tymczasem skończyli jeść lody
I z zamku na dziedziniec wyszli dla ochłody.
[23]
Lody szafranowe Bogdana Gałązki z restauracji Gothic w Malborku.

Ta piana z czasem spływała z krzaka, co dawało efekt odwilży: po zimie przychodzą wiosna i lato. Odsłoniły się las zrobiony z konfitur, gryka z czekolady, jabłonie i grusze – nie wiem, może z jakiegoś jabłkowo-gruszkowego musu? I szafranowa pszenica, co chyba nie oznacza gołych pręcików krokusa uprawnego, ale jakąś masę zabarwioną na żółto szafranem. A jeżeli chwilę potem „zboża malowane złotem, nabrawszy ciepła w izbie powoli topnieją”,[24] to chyba nie mogło to być nic innego niż lody szafranowe. To byłaby iście barokowa przewrotność: śnieg zrobiony z letniej piany, a letnie zboże – z lodów. Przepisu na lody Czerniecki nie podaje. Ale wiem, że pyszne lody szafranowe, z dodatkiem korzenia orchidei, który nadaje im niesamowitą krówkową konsystencję, można dostać w restauracji Gothic na dawnym zamku wielkiego mistrza krzyżackiego; dla samych tych lodów warto wybrać się do Malborka.

Na koniec zostały już tylko laski cynamonu i gałązki laurowe, oblepione (nie bardzo wiadomo jak) ziarenkami kminu. I nie jestem pewien, czy takie gałązki nadawałyby się jako zakąska. Prędzej można wyobrazić sobie jakieś kminowe, czy kminkowe, paluszki.

Tak czy siak, jedno jest ważne: żeby z całą tą sztuką kulinarnej iluzji trafić na publiczność, która ów kunszt będzie w stanie docenić. Wojskiemu, niestety, chyba nie do końca się to udało.

Goście ani pytali nazwiska potrawy,
Ani ich zastanowił ów sekret ciekawy,
Wszystko prędko z żołnierskim jedli apetytem,
Kieliszki napełniając węgrzynem obfitym.

— A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 155–158

Pełne menu

Karta dań ostatniej uczty staropolskiej

Przypisy

  1. Adam Mickiewicz: Pan Tadeusz, czyli Ostatni zajazd na Litwie: Historia szlachecka z roku 1811 i 1812 we dwunastu księgach wierszem, Lwów-Warszawa-Kraków: Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1921, księga XI, wersy 153–154
  2. A. Mickiewicz, op. cit., księga XI, wers 669
  3. A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 195–196
  4. S. Czerniecki, op. cit., s. 44
  5. O stołach i bankietach pańskich, w: Jędrzej Kitowicz: Opis obyczajów i zwyczajów za panowania Augusta III, t. 3, Poznań: Edward Raczyński, 1840, s. 147
  6. A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wers 143
  7. A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wers 397
  8. A. Mickiewicz, op. cit., księga II, wers 282; księga X, wers 585
  9. Izabela Jarosińska: Kuchnia polska i romantyczna, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1994, s. 208–209
  10. A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 139–141
  11. S. Czerniecki, op. cit., s. 71
  12. A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wers 148
  13. S. Czerniecki, op. cit., s. 67
  14. S. Czerniecki, op. cit., s. 9
  15. A. Mickiewcz, op. cit., księga XI, wers 147
  16. A. Mickiewicz, op. cit., księga XI, wersy 138–139
  17. A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wers 34
  18. A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 42–43
  19. A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 122–123
  20. A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 25–26, 33–34
  21. A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 41–42
  22. A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 159–162
  23. A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 488–489
  24. A. Mickiewicz, op. cit., księga XII, wersy 174–175

Bibliografia

  • Stanisław Czerniecki: Compendium ferculorum albo Zebranie potraw, Jarosław Dumanowski, Magdalena Spychaj (red.), Warszawa: Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie, 2012
    • Jarosław Dumanowski, Katarzyna Dumanowska: Słownik, w: Stanisław Czerniecki: Compendium ferculorum albo Zebranie potraw, 2012, s. 182–206
  • Jarosław Dumanowski: Tatarskie ziele w cukrze, czyli Staropolskie słodycze, Warszawa: Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie, 2013
  • Izabela Jarosińska: Kuchnia polska i romantyczna, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1994
  • Luigi Marinelli: O „zagadce” Najświętszej Panny Kwietnej: przyczynek do Mickiewiczowskiej „mariologii”, w: Pamiętnik Literacki: czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej, 91/3, Warszawa: Instytut Badań Literackich PAN, 2000, s. 201–208


◀️ Poprzedni 📜 Spis wpisów Następny ▶️
⏮️ Pierwszy 🎲 Losowy wpis Najnowszy ⏭️