Znowu wracamy do Mickiewiczowskiego arcypoematu, bo tematu jedzenia i picia w tym dziele nadal jeszcze nie wyczerpaliśmy. W poprzednich wpisach z tej serii ograniczaliśmy się do pierwszych dziesięciu ksiąg ''Pana Tadeusza''; teraz pora na pozostałe dwie. Księgi XI i XII bowiem wyraźnie odcinają się od wsześniejszych wcześniejszych części poematu. Przede wszystkim następuje spory przeskok czasowy. Dotychczasowa akcja rozgrywała się w ciągu pięciu dni pod koniec lata 1811 roku; potem omijamy całą jesień i zimę, aby w księgę XI wkroczyć na wiosnę – „obfitą we zdarzenia, nadzieją brzemienną”<ref>{{Cyt
| nazwisko = Mickiewicz
| imię = Adam
Zacznijmy od samego pana Wojskiego, jednej z barwniejszych postaci ''Pana Tadeusza''. Jego imienia nie znamy, ale wiemy, że nosił nazwisko Hreczecha, a okoliczna szlachta z szacunku dla powszechnie poważanego staruszka nieoficjalnie mianowała go średniowiecznym tytułem wojskiego. Średniozamożny szlachcic-ziemianin, czyli tzw. grykosiej (samo jego nazwisko pochodzi od białoruskiego słowa „''hreczka''”, czyli „gryka”), choć miał swój własny majątek (młodszej córce, Tekli, mógł dać w wianie jedną wioskę), to na stałe mieszkał wraz z Teklą u Sędziego Soplicy – swojego przyjaciela, dalekiego krewnego i niedoszłego zięcia (Sędzia był za młodu zaręczony z Martą, starszą córką Wojskiego, ale ta zmarła przed ślubem, a on sam już z żadną kobietą się później nie związał). W Soplicowie Wojski na starość pełnił funkcję czegoś w rodzaju majordoma, zarządzającego służbą na dworze Sędziego.
Wcześniej Wojski „ze szlachtą strawił życie na biesiadach, {{...}} zjazdach, sejmikowych radach,”<ref>A. Mickiewicz, ''op. cit.'', księga V, wersy 427–428</ref> na których wyćwiczył się w zaniedbanej już na Litwie sztuce rzucania nożem. Ale to w zakresie polowań Wojski uważany był za eksperta. Łowiectwa nauczył się służąc za młodu na dworze Tadeusza Rejtana, którego często we wspomnieniach przywoływał – nie jako wzrór wzór patriotyzmu, ale właśnie jako wybitnego myśliwego. Jeśli chodzi o wybór zwierzyny, to Wojski hołdował dwóm skrajnościom: z jednej strony tylko grubego zwierza z rogami, kłami lub pazurami uważał za godny obiekt szlacheckich polowań. Gonienie za zającami uważał za zajęcie dobre dla młodzieży lub służby. „Nazywam się Hreczecha – mawiał – a od króla Lecha żaden za zającami nie jeździł Hreczecha.”<ref>A. Mickiewicz, ''op. cit.'', księga I, wersy 816–817</ref> Ale z drugiej strony namiętnie polował też na muchy. Owadów tych nienawidził, skórzaną „plackę” na muchy zawsze nosił przy sobie, a podczas grzybobrania zbierał muchomory (aby przyrządzić z nich trutkę).
Do tego był Wojski wielkim gadułą; mógł bez końca opowiadać o astrologii, rozmnażaniu się much, sejmikach, no i przede wszystkim o polowaniach. Treść poematu jest przetkana gawędami Wojskiego – w odcinkach, bo ktoś lub coś ciągle mu przerywa. Niektóre historie, jak tę o Domejce i Dowejce, udaje mu się wreszcie opowiedzieć do końca; tę o Rejtanie i księciu de Nassau musiał poeta dokończyć w przypisie. Cisza Hreczechę męczyła, więc kiedy nie był w stanie domowników i gości nakłonić do rozmowy, to uciekał do gwarnej kuchni.
|„''Opisywano wielekroć i malowano ową legację rzymską.''”<ref>A. Mickiewicz, ''op. cit.'', objaśnienia poety</ref><br>Akwaforta Stefana della Belli (1633).]]
To, że ową ucztę przygotowano według przepisów z książki Czernieckiego, jest już inwencją Mickiewicza. Przecież to uczta była najpierw, a dopiero później Czerniecki wpomniał wspomniał o niej w swej dedykacji. A co z obiadem, którym Karol Kochanku-Radziwiłł częstował króla Stanisława Augusta w Nieświeżu? Tu już użycie ''Compendium ferculorum'' nie było niemożliwe, choć nie ma chyba na ten temat żadnego potwierdzenia w źródłach. O uczcie tej pisał Henryk Rzewuski w ''Pamiątkach Soplicy'',<ref>{{Cyt
| nazwisko = Rzewuski
| imię = Henryk
== Wojski – kucharz doskonały ==
Czasu na przygotowanie uczty miał Wojski mało. Wojsko zajechało do Soplicowa po wieczór, a uroczysty obiad miał się odbyć następnego dnia po południu. W rzeczywistości takie przedwsięzięcie przedsięwzięcie byłoby logistycznie niemożliwe, ale w poemacie nie takie rzeczy się udają. Robota w soplicowskiej kuchni wrzała więc przez całą noc i cały dzień. Jak wyglądała w niej organizacja pracy?