}}</ref>
Tam też usłyszał o uroczystej uczcie, którą w 1812 r. w pobliskiej Turwi wystawił starosta kościański Józef Chłapowski dla szwadronu 1. Pułku Szwoleżerów-Lansjerów Gwardii Cesarskiej (elitarnej jednostki armii napoleońskiej, złożonej wyłącznie z polskiej szlachty), którym dowodził jego syn, Dezydery Chłapowski.<ref>A. Kuźmiński, ''op. cit.'', s. 126</ref> Mickiewicz przeniósł tę wielkopolską ucztę do Soplicowa, wzbogacając ją o staropolskie ''menu'' inspirowane zbiorem przepisów, który zachował na pamiątkę pobytu w Wielkopolsce.
{{clear}}
}}
Mamy tu zatem jednego kuchmistrza (w tej roli oczywiście Wojski), dowodzącego pięcioma kucharzami, którzy z kolei wydają polecenia kuchcikom. Jeśli w ruchu było równocześnie „pięćdziesiąt nożów”, to na jednego kucharza musiało przypadać co najmniej dziesięciu kuchcików, którzy wykonywali w kuchni całą brudną robotę. Wojski tylko stał na środku i odczytywał przepisy na głos, pilnując, żeby zostały wykonane, jak należy: weźmij, pokraj, nalej, uwarz, weźmij, pokraj, nalej, uwarz…
Kuchmistrz, rzecz jasna, musiał mieć na sobie stosowny do swej funkcji strój:
}}
Ale nie w idyllicznym Soplicowie. Tutaj wszystko chodziło jak w zegarku, a jeśli „kucharz doskonały” kiedykolwiek istniał, to był nim nie kto inny, jak Wojski Hreczecha. Efekt mógł być tylko jeden: wymarzona przez Mickiewicza, a zrealizowana tylko na kartach ''Pana Tadeusza'', idealna uczta polsko-litewska.
Idealna, czyli jaka?